Poliamoria, czyli jeden facet i wiele partnerek seksualnych

Kiedyś to się nazywało rozwiązłość. Później – wolna miłość. Dziś ma nową, bardziej elegancką nazwę – poliamoria. Zamiast dusić się w związku z jedną partnerką, możesz mieć ich kilka, a nawet kilkanaście. I wszystko jest w porządku, dopóki każda ma świadomość, że nie ma na Ciebie monopolu. Ale zaraz, zaraz, czy to oznacza, że monogamia jest bez sensu?

seks z wieloma kobietami fot. Shutterstock
fot. Shutterstock

Tak mogłoby się wydawać. W końcu niemal na każdym męskim forum można spotkać wpisy o poligamicznej naturze facetów. Różnic między płciami wyjaśniają sobie tam domorośli ślusarze w ten sposób, że lubiący zmieniać partnerki facet tym się różni od podobnie zachowującej się kobiety, czym różni się klucz otwierający każdy zamek od zamka, który można otworzyć każdym kluczem. Wielu z nas jest naprawdę święcie przekonanych, że wierne powinny być kobiety, a nas ta zasada nie dotyczy. To tylko pobożne życzenia. Kobiety są wprawdzie nieco bardziej wierne, ale różnica nie jest oszałamiająca.

W badaniu „Seksualność Polaków 2017”, zrealizowanym przez prof. Zbigniewa Izdebskiego i Polpharmę, na pytanie: „Czy, będąc w stałym związku, można być jednocześnie w innym długotrwałym związku/ mieć romans?” twierdząco odpowiedziało 19% facetów i 14% kobiet. Doczekaliśmy równouprawnienia. Również pod względem ilości partnerów seksualnych w ciągu życia kobiety zaczynają nas doganiać. Z badania „Ryzykowne zachowania Polaków. Edycja 2016”, przeprowadzonego przez Centrum Profi laktyki Społecznej, wynika, że średnia liczba partnerek seksualnych w ciągu życia to 4. Kobiety mają średnio tylko jednego partnera mniej. Średnio. Ale średnio Ty i Twój pies macie po trzy nogi. Nas nie interesuje średnia arytmetyczna, tylko logika. I tu dochodzimy do sedna problemu.

Wakacyjny romans

Wyobraź sobie, że wchodzisz do klubu na plaży. Siedzi tam kilkadziesiąt dziewczyn pozbijanych w grupki. Wciągasz więc brzuch, napinasz mięśnie i rozpoczynasz taniec godowy. Rzucasz dowcipami, jesteś królem parkietu, trochę pijesz, olśniewasz elokwencją, aż w końcu wychodzisz z jedną z tych kilkudziesięciu i lądujecie w łóżku. Jak sądzisz, czy ta jedna spośród kilkudziesięciu miała wcześniej średnią ilość partnerów, czyli dwóch (bo ty byłbyś wówczas tym trzecim)?

Nawet jeśli wyglądasz jak Adonis, jesteś inteligentny jak Steven Hawking i dowcipny jak Jimmy Kimmel, szanse, że uda Ci się wyrwać w jedną noc prawie dziewicę, są nikłe. Znacznie bardziej prawdopodobne, że ta, z którą wyszedłeś, należy do 10%, którym do policzenia dotychczasowych partnerów nie wystarczą palce obu dłoni. A to niesie ze sobą pewne ryzyko. I tu wracamy do arytmetyki.

Zobacz też: Miłość w czasach Tindera, czyli niebezpieczny seks w pigułce

seksowne dziewczyny fot. Shutterstock
fot. Shutterstock

Piramida

Jeśli ona miała 10 partnerów, a każdy z nich, optymistycznie załóżmy, że 4 partnerki, z których każda (znów optymistycznie) spała wcześniej z trzema, to kochając się z nią, będziesz miał pośredni kontakt ze 120 osobami. A to przecież tylko trzy kroki w tym ciągu. W rzeczywistości, idąc z kimś do łóżka, podejmujesz ryzyko zarażenia się chorobami, na które mogli cierpieć ich wcześniejsi partnerzy, którzy mogli złapać je od swoich poprzednich kochanek, które mogły się zarazić od swoich byłych, itd., itd. Czy można to zlekceważyć? Pewnie, że można. Lekceważą to tysiące z nas.

Ryzyko w końcu nie jest bardzo duże. Ale spróbuj to powiedzieć tym kilkunastu tysiącom ludzi w roku, którzy muszą przełknąć gorzką pigułkę informacji: „Jest pan chory. Proszę powiadomić o tym swoją partnerkę. Ona też możebyć zarażona”. Wg danych PZH w Polsce w 2017 roku odnotowano blisko 1500 nowych zakażeń HIV, ponad 1500 zakażeń kiłą, 300 zakażeń rzeżączką i około 10 000 zakażeń wirusowym zapaleniem wątroby. Każda z tych chorób może być przeniesiona drogą płciową. Każdą z nich możesz „złapać” na wakacjach.

Najlepszy sposób

Możesz, ale nie musisz. Sposoby są dwa: najlepszy to stały związek z wierną partnerką i żadnych „przygód”. Drugi – konsekwentne używanie prezerwatyw. Wiadomo, nikt ich nie lubi. Trzeba o nich pamiętać, zmuszają do przerwy, gdy zabawa właśnie się rozkręca, zmniejszają frajdę i niezbyt przyjemnie pachną. Ale prawda jest taka, że nic lepszego nie mamy w arsenale. Ewentualnie celibat, ale już bez przesady.

GUMKI

Ludzie używają prezerwatyw od setek lat. Najpierw były to zwierzęce jelita, później płócienne woreczki ze wstążeczkami, w końcu, gdy nauczyliśmy się wulkanizować gumę, pojawiły się gumowe, wielorazowego użytku. W latach 20. XX wieku wymyślono kondomy lateksowe, które były tańsze, prostsze w produkcji i cieńsze od tych gumowych.

Dziś większość prezerwatyw jest właśnie z lateksu, chociaż można też kupić prezerwatywy nielateksowe z tworzyw sztucznych – to zbawienie dla tych, którzy są uczuleni na lateks. Warto się przełamać i zrezygnować z części przyjemności, bo konsekwencje złapania choroby wenerycznej są co najmniej uciążliwe, a w przypadku pecha – dramatyczne. Zacznijmy od tych teoretycznie najłatwiejszych do wyleczenia.

Rzeżączka

Zwana także tryprem, co po niderlandzku oznacza „kapać”. Taki też jest najbardziej charakterystyczny objaw tej choroby. Po kilku dniach od zakażenia zaczynasz czuć pieczenie, po czym pewnego ranka znajdujesz na czubku penisa kroplę ropy. Fu! Na szczęście rzeżączkę można stosunkowo łatwo wyleczyć antybiotykami. Stosunkowo, bo w Europie coraz częściej pojawiają się przypadki zakażeń szczepami odpornymi na antybiotyki. Nieleczona rzeżączka może mieć bolesne powikłania, np. gdy zaatakuje prostatę lub pęcherz.

dziewczyny w klubie, impreza fot. Shutterstock
fot. Shutterstock

Kiła

Zwana też syfilisem. W czasach PRL, dzięki badaniom przesiewowym, udało się ją praktycznie wyeliminować, ale lekarze biją na alarm, że kiła wraca. W ciągu ostatnich 10 lat liczba zgłoszonych w Polsce przypadków podwoiła się, a lekarze podejrzewają, że ilość przypadków leczonych i niezgłoszonych jest o wiele wyższa niż oficjalne dane.

Pierwszym objawem kiły jest zwykle niewielki wrzód wypełniony przezroczystą cieczą. Po pewnym czasie wrzód znika i kiła przechodzi w postać utajoną. Miesiąc później, a więc w dwa miesiące od zakażenia, pojawia się wysypka na tułowiu i ramionach. Nie swędzi, ale może jej towarzyszyć powiększenie węzłów chłonnych. Ta wysypka też znika po ok. 4 miesiącach.

I od tej pory może zniknąć już na zawsze, ale może też rozwinąć się tzw. kiła trzeciorzędowa – atakująca różne organy, w tym mózg. To już jest bardzo niebezpieczne stadium. Kiłę leczy się podobnie jak rzeżączkę – antybiotykami. Oczywiście, będziesz musiał poinformować o chorobie wszystkie swoje partnerki, w tym obecną. Łatwo nie będzie, ale jeśli ona się też nie wyleczy, to Twoje leczenie nie ma sensu.

Wirusy

Kiłę i rzeżączkę wywołują bakterie, w związku z czym leczenie jest relatywnie proste. Gorzej jest z zakażeniami wirusowymi. Te małe dranie są trudniejsze do wytępienia i do uniknięcia. Kiedy słyszysz o chorobie wirusowej, pierwsze skojarzenie to zapewne HIV, czyli wirus wywołujący AIDS. Dziś zakażenie nim nie oznacza już wyroku śmierci, jak jeszcze do niedawna. Leki potrafi ą utrzymać w ryzach liczbę wirusów w organizmie, nie dopuszczając do rozwoju AIDS przez dziesięciolecia. Ale ryzykowanie zakażenia tylko dlatego, że z HIV można już dość skutecznie walczyć, to absurd. Leczenie jest bowiem bardzo nieprzyjemne.

Mdłości, przewlekłe biegunki, wysypki, plamy na skórze, bóle głowy... Lista skutków ubocznych jest długa. Nie mówiąc już o tym, że świadomość nosicielstwa drastycznie zmienia życie seksualne. Oprócz HIV, w łóżku możesz się też zarazić innymi wirusami, np. HSV –opryszczką narządów płciowych, HPV – powodującym kłykciny kończyste, czyli obrzydliwe narośla w okolicach genitaliów, albo wirusowym zapaleniem wątroby (WZW), które może Cię zabić. Najlepszą ochroną przed infekcjami wirusowymi są szczepienia – niestety, nie na wszystkie wirusy mamy już szczepionki.

Oczy szeroko otwarte

Co Ci pozostaje? Ostrożność. Stosuj prezerwatywy za każdym razem, gdy nie znasz dokładnie historii życia seksualnego partnerki. Jeśli zauważysz jakiekolwiek zmiany w okolicach jej narządów płciowych, lepiej w ogóle sobie odpuść. Gdy zauważysz coś u siebie, wrzuć popęd na luz, zanim nie pójdziesz do lekarza, który oceni, co Ci dolega. Nie wstydź się: lekarze dermatolodzy oglądają takie widoki na co dzień. Kilka minut lekkiego wstydu to wyjątkowo niska cena za spokój i zdrowie.

Zobacz również:
REKLAMA