Bardzo trudno ustalić, jak naprawdę wygląda współczesna zdrada. Przejrzałem wiele badań i procent zdradzających w stałych związkach różni się znacznie. Zapytana przez nas psycholog, Violetta Nowacka, terapeutka, mówi, że blisko 30% Polaków przyznaje się do zdrady.
Ale szacuje się, że w kulturze europejskiej średnio zdradza od 30 do 50% mężczyzn i od 20 do 40% kobiet. Specjaliści stawiają tezę, że skok w bok jeszcze nigdy nie był tak łatwy w realizacji i obwiniają o to Internet.
Sieć łączy ludzi o podobnych zainteresowaniach i pozwala do minimum wyeliminować męczące dla seksualnych myśliwych fazy wzajemnego dogadywania się, o co nam właściwie chodzi – czy o romans, czy o prosty, zwyczajny seks. Coraz więcej jest stron, na których sprawę stawia się jasno już w nazwie – „randki bez zobowiązań”. Albo wręcz – „dyskretne randki dla ludzi w związkach”.
Każda zdrada wiąże się z nową dawką adrenaliny. Można się od tego uzależnić.
Nigdy wcześniej nie korzystałem z takiego portalu. Nie dlatego, żebym coś do nich miał, po prostu podryw w realu jakoś lepiej mi wychodził. Rzecz jasna mówimy o czasach sprzed 10 lat, zanim poznałem swoją obecną partnerkę.
Logowanie
Spróbowałem zalogować się na jednej z takich stron. Już na dzień dobry strona upewniła mnie, że jestem we właściwym miejscu. Dowiedziałem się bowiem, że 90% użytkowników to osoby pracujące na wysokich stanowiskach, odnoszące sukcesy i mające wysokie wymagania w sprawach osobistych.
„Wszyscy mamy jakieś niespełnione marzenia” – kusiła strona i obiecywała, że pomoże je spełnić. Rejestracja za darmo? OK. Tworzę lipne konto e-mailowe i wchodzę. Przechodzę przez żmudną, 7-stopniową procedurę opisywania swoich cech, preferencji seksualnych, oczekiwań, po czym okazuje się, że aby mieć dostęp do oferty, muszę zapłacić abonament.
Jasne – przecież było napisane, że tylko REJESTRACJA jest za darmo, naiwniaku. Prawdziwa jakość musi kosztować. Cóż, pożałowałem 269 zł za pół roku i postanowiłem na razie spróbować zdrady w wariancie ekonomicznym.
Nowe media w tym samym stopniu sprzyjają romansom, co ich ujawnieniu.
Przerzucam się na portal przeznaczony dla ludzi w związkach, jak bez ogródek informują na pierwszej stronie. Rejestracja szybsza, muszę przyznać, albo już nabrałem wprawy. Opisuję siebie, czyli cechy fizyczne, styl życia (ile razy w tygodniu ćwiczę i czy zdrowo się odżywiam – to pewnie istotne, gdy człowiek zabiera się na poważnie za zdradzanie partnerki), opisuję swoją osobowość, zastanawiając się nad tym, czy jestem raczej „typem mistycznym”, czy „zwierzęciem imprezowym”.
Piszę, co mnie kręci. Jeszcze tylko ustalenie miejscowości, z których powinny pochodzić ewentualne partnerki – można zaznaczyć kilkanaście, co pewnie jest istotne dla przedstawicieli handlowych. I już mam profil. Pojawia mi się oferta. Ponad setka profili kobiet, z których większość jest ze zdjęciem.
Twarze częściowo zamazane, ale i tak widać, czy to atrakcyjna osoba, czy niespecjalnie. Intrygujące opisy, np. „Moje małżeństwo jest nudne jak serial »Klan«. Potrzebuję nowych wrażeń. Może Ty mógłbyś mi pomóc?” albo: „Mam męża i rodzinę, których kocham, ale szukam w życiu czegoś więcej”.
Usiłuję wysłać wiadomość, ale – niespodzianka – pojawia się okienko z informacją, że ta funkcja wymaga wykupienia abonamentu (360 zł za pół roku). No dobra. Po przejrzeniu reszty profili poczułem się trochę nieswojo. Uświadomiłem sobie, że to jest faktycznie łatwe i że istnieje mnóstwo kobiet, które mają „męskie” podejście do seksu.
Z drugiej strony, jak wynika z badań prof. Izdebskiego, internauci to trochę specyficzne plemię. W tej grupie do zdrady przyznaje się aż 42 proc. kobiet i 48 proc. mężczyzn. „Ludzie surfujący w sieci to bardzo specyficzne osoby – mówi prof. Izdebski. – Mają liberalne podejście do seksu, są bardziej otwarci i chętniej niż pozostali mówią o doświadczeniach erotycznych, także tych związanych z seksem poza stałym związkiem”.
Czasy się zmieniają
Przekonałem się, że w 20 minut mogę zawrzeć znajomość z mnóstwem kobiet, które otwarcie deklarują, że mają wysokie libido, a w dodatku (co ważne dla zajętego faceta) dysponują lokum. Żyć nie umierać. Ale jak się okazuje, to wcale nie jest podstawowe narzędzie zdradzających.
Jak mówi Violetta Nowacka: „Najczęściej kochanków znajdujemy w pracy – 34% i wśród znajomych - 25%. Tylko około 9% miłosnych przygód zaczyna się w szkole lub na uczelni, a 8% w barze, pubie, restauracji, na dyskotece czy w klubie. Urlopowi kochankowie to ledwie 6%, a internetowi – 5%”.
Czyli nic nowego pod słońcem – na- dal największą pokusą jest koleżanka z pracy. W pracy spędzamy często więcej czasu niż w domu. Tu przeżywamy swoje wzloty i upadki, tu pokazujemy światu swoją najlepszą stronę (no chyba że wy spędzacie wieczory w domu ubrani w garnitur).
Łączą nas wspólne zainteresowania, emocje i oczywiście – główny winowajca – wyjazdy służbowe. Koleżanka z pracy nie marudzi, że za długo siedzisz w pracy. Powiem więcej – w ogóle nie marudzi, bo podobnie jak Ty też pokazuje światu swoją lepszą stronę. Pokażcie mi kogoś, kto nigdy nie był świadkiem romansu w pracy (nie wspominając o osobistym zaangażowaniu). To niemal część korporacyjnego ekosystemu.