Palę od dwudziestego roku życia, czyli zacząłem stosunkowo późno jak na podjęcie tak idiotycznej decyzji. Przez pierwsze kilka lat palenie wydawało mi się strasznie fajne. Lubiłem siebie z papierosem. Wydawałem się sam sobie bardziej męski, bardziej niezależny. Wydawało mi się też, że podobnie widza mnie inni.
I być może nawet widzieli, ale to już zamierzchła przeszłość. W ciągu ostatnich 10 lat nastawienie ludzi do palaczy uległo diametralnej zmianie. Facet z papierosem w kąciku ust, myślący, że wygląda jak James Dean, nikomu już dziś nie imponuje. Na ulicy, w parku, na przystankach ludzie patrzą dziś na palaczy nie z podziwem a z politowaniem, a często z wyraźną niechęcią. Palacze zostali zepchnięci do defensywy. Nie można już palić w kawiarniach, w pociągach, w większości domów - nawet palaczy - również obowiązuje zakaz. Za chwilę nie będzie można zapalić na balkonie i w parku. A kto wie, być może wkrótce i same papierosy zostaną zabronione.
Koniec przyjemności
Znalezienia miejsca do zapalenia staje się coraz większym wyzwaniem, co dodatkowo odbiera przyjemność z fajek. Dodatkowo, bo już dawno temu zorientowałem się, że wcale nie palę dlatego, że lubię. Palę, bo muszę. Poranny „papierosek” przy kawie przestał być przyjemnością, a stał się obowiązkiem, daniną składaną uzależnieniu, jak niegdyś dziewice smokowi.
Jedyną z tego korzyścią była pozorna ulga. Uzależnienie od nikotyny jest bardzo silne. Jeśli nie zaspokoisz tego głodu nikotynowego, to jest ci naprawdę źle.
Palacze próbują rzucić palenie
Uczeni z amerykańskiego National Institute od Drug Abuse (NIDA) ustalili, że większość palaczy chce rzucić palenie. Co roku połowa z nich próbuje, ale zaledwie 6% się to udaje. Ja próbowałem rzucić wielokrotnie, ale zawsze lądowałem w grupie tych 94%, którzy próbowali rzucić, ale im się nie udało.
Udawało mi się odstawić papierosy na tydzień, na miesiąc, raz nawet na kilka miesięcy, ale zawsze wracałem do nałogu, bo ten nałóg działa podstępnie. Kiedy tylko zaciągniesz się dymem, nikotyna dociera do płuc, a stamtąd za pośrednictwem krwi - w niecałe 10 sekund - do mózgu, gdzie, uwalniając dopaminę, aktywuje układ nagrody. Tak się jednak składa, że ta nagroda nie jest wielka. Nie wpadasz w stan euforii i otumanienia, ale masz z tego jakąś dziwną przyjemność. Efekt ten nie trwa jednak długo, poziom dopaminy się obniża i wtedy... zaciągasz się znowu. I tak raz za razem - przeciętny palacz podczas palenia jednego papierosa zaciąga się 10-15 razy.
Uczyłeś kiedyś psa podawania łapy? Ile nagród wystarczyło mu dać, żeby utrwalił mu się odruch? Twój mózg uczy się jeszcze szybciej. I szybko się uzależnia. Klasyczny palacz, wypalający paczkę dziennie (20 papierosów), zaciąga się od 200 do 300 razy w ciągu doby, 200-300 razy uruchamiając układ nagrody. To coś czego trudno mózgowi się oduczyć. Próbowałeś kiedyś oduczyć się jazdy na rowerze?
Uzależnienie na dwa sposoby
Na dodatek to niejedyny mechanizm uzależnienia od papierosów. Dr Nora Wolkow, psychiatra i szefowa NIDA wyjaśnia, że nikotyna oddziałuje na mózg palacza nie tylko bezpośrednio, chemicznie stymulując ośrodek nagrody. Dzięki badaniom Joshuy A. Karelitza i Kennetha A. Perkinsa z University of Pittsburgh School of Medicine wiemy również, że mózg palacza raczącego się dymkiem silniej odczuwa przyjemności płynące z różnych innych czynności. Oglądany podczas palenia film jest „jakby fajniejszy”, muzyka „jakby ładniejsza”, a rozmowa „jakby bardziej wartka”. Palacz może odnieść złudne wrażenie, że nałóg dostarcza mu ciekawszych wrażeń – i że same przyjemności trwają dłużej. Palacz uzależnia się również od samego rytuału: widoku wydychanego dymu, poczucia, że trzyma coś w dłoni, odruchu dłoni w kierunku ust itp. Jak widać, uzależnienie od fajek ma wiele składowych. Nie bez powodu nikotynizm uznano za jednostkę chorobową, która wymaga leczenia.
Pożegnanie z zapalniczką
Na początku 2020 roku, jak większość ludzi na świecie, z niepokojem przyglądałem się ekspansji koronawirusa. Z narastającym lękiem czytałem doniesienia o zwiększonym ryzyku zakażenia i ciężkiego przebiegu choroby u palaczy. Strach jest doskonałym motywatorem, a zagrożenie nie było enigmatyczne, odsunięte w czasie jak rak płuc, tylko realne, tu i teraz.
Uznałem, że to najwyższy czas na odstawienie papierosów, ale zamiast ryzykować kolejną próbę całkowitego rozstania z nikotyną, zacząłem szukać alternatyw. Chodziło o to, żeby dać swoim płucom odpocząć od szkodliwych produktów spalania – podczas palenie tytoniu w tradycyjnych papierosach powstaje ponad 6 tysięcy związków chemicznych, które mają fatalny wpływ na płuca i cały układ oddechowy. Potrzebowałem czegoś, co zaspokoi mój głód nikotyny, ale zmniejszy ilość substancji smolistych i innych drażniących związków.
E-papierosy na liquidy odpadły. Brakowało mi w nich jednak tego specyficznego posmaku, jaki zostawia tytoń. Na placu boju pozostała tylko relatywna nowość – podgrzewacze tytoniu.

W tych urządzeniach do spalania nie dochodzi, a zamiast dymu powstaje tzw. aerozol z nikotyną. Jest w nim znacznie mniej szkodliwych związków (ich producenci piszą nawet, że o 90-95% mniej), że nie śmierdzą jak fajki, ale pozwalają zachować ten rytuał z papierosów. Trochę liczyłem też na to, że skoro te podgrzewacze są bezzapachowe, to będę też mógł sobie spokojnie pykać przy biurku w domu. I nie zasmrodzę pokoju, bo „mgiełka” z tych urządzeń szybko się ulatnia.
Wziąłem do testów urządzenie i kilka paczek wkładów o różnych smakach. Już po kilku buchach wiedziałem, że cały ten rytuał – ładowanie wkładu do podrzewacza, przytrzymywanie przycisku, unoszenie do ust w równych odstępach czasu - dobrze (w mojej ocenie) udaje palenie i „oszukuje” mój mózg.
Podgrzewanie zamiast palenia
Formę podawania sobie nikotyny zmieniałem stopniowo. Przez mniej więcej miesiąc pod gołym niebem paliłem papierosy, a w domu, przy komputerze, korzystałem z podgrzewacza. Przyszło mi to bez żadnego wysiłku. Potem, gdy wszyscy przeszliśmy na tryb pracy zdalnej, całkowicie zrezygnowałem już z klasycznych fajek. I po kilku dniach – niespodzianka. W połowie porannego prysznica, po kilku dniach, w których nie zapaliłem ani jednej fajki, tylko podgrzewałem sobie wkłady, zorientowałem się, że... nie kaszlę.
Miałem oczywiście nadzieję, że zmiana fajek na podgrzewacz uwolni mnie od kaszlu palacza, ale nie spodziewałem się efektów tak szybko. Wiem, że to brzmi jak kiepski slogan reklamowy, ale tak właśnie było. Dziś, po półtora roku z podgrzewaczem, mogę powiedzieć, że o kaszlu palacza już praktycznie zapomniałem. Owszem, gdy podgrzewam tych wkładów za dużo, to czuję lekkie podrażnienie w gardle i – o dziwo – w nosie. Jednak gdy nie przekraczam paczki wkładów na dobę – a wcześniej paliłem ponad paczkę „zwykłych” fajek dziennie - czuję się zdecydowanie lepiej niż wtedy, kiedy paliłem. Rano budzę się bez tej trudnej do opisania glątwy w głowie, łatwiej mi się oddycha i w końcu moje ubrania przestały śmierdzieć dymem. Nie czuję się już skrępowany, gdy wchodzę do windy z innymi ludźmi. No i mam nadzieję, że choć nie pozbyłem się całkiem mojego uzależnienia, to przynajmniej udało mi się ograniczyć cały ten syf, którym trułem się w papierosach. Bo co do tego, że dalej się tym truję, nie mam żadnych złudzeń – ale wiem, że nie truję się w takim stopniu, jak wtedy, kiedy paliłem papierosy.
Co pokaże przyszłość?
Podgrzewacze są na rynku zaledwie od kilku lat. Długoterminowe skutki ich używania nie są jeszcze znane, ale wyniki dotychczasowych badań są obiecujące. W artykule „Produkty tytoniowe oparte na podgrzewaniu tytoniu (heat-not-burn) a zdrowie pacjentów — opinia grupy ekspertów”, opracowanym przez uczonych z Uniwersytetów Medycznych w Warszawie i Łodzi, jest taki fragment: „Jednorazowe zastosowanie produktu HnB dostarcza nikotynę równie szybko, jak palenie papierosów, a jednocześnie nie pozwala na osiągnięcie tak wysokiego maksymalnego stężenia, jak w przypadku papierosów oraz zmniejsza całkowitą ekspozycję na liczne związki toksyczne (m.in. akroleina, benzen, benzo(a)piren, 4-aminobifenyl, aldehyd krotonowy, toluen), zbliżając się niekiedy do wartości obserwowanych w grupie stosującej całkowitą abstynencję tytoniową (m.in. tlenek węgla, piren, akrylonitryl, aminonaftaleny). Redukcja poziomu karboksyhemoglobiny we krwi u pacjentów, którzy zastąpili palenie papierosów produktem HnB, wynosiła po 5 dniach średnio około 50% wartości wyjściowej (...) ”. I dalej: „Wykazano, że zaproponowanie dotychczasowym palaczom zamiany klasycznych papierosów na produkt HnB powodowało ograniczenie zużycia wkładów tytoniowych o około 20% w stosunku do liczby wypalanych dziennie papierosów. Włączeni do badań pacjenci chętnie kontynuowali stosowanie produktu (blisko 90%), a odsetek osób równocześnie palących papierosy i stosujących IQOS był niski”.
Tłumacząc ten naukowy język na prostszy: powiedzenie, że podgrzewacze są bezpieczne dla zdrowia byłoby grubym nadużyciem. Ale czy są mniej szkodliwe niż fajki? Z dużym prawdopodobieństwem – tak. Nawet europejskie biuro WHO mówi, że choć nie ma bezpiecznych produktów z nikotyną, to dostarczanie jej do organizmu bez spalania tytoniu, tak jak robią to e-papierosy czy podgrzewacze, pozwala zmniejszyć ilość wdychanych toksyn i rakotwórczych związków w porównaniu z paleniem.
Moja rada – rzucaj za wszelką cenę. Ten nałóg to prawdopodobnie jedna z największych głupot, jakie możesz zrobić. Jeśli palisz zwykłe fajki i nie potrafisz rzucić – przerzuć się na podgrzewacze tytoniu zamiast dalej palić. To nie jest idealne rozwiązanie, ale lepsze takie niż dalsze palenie. A jeśli nie palisz – to trzymaj się tego i nie zaczynaj w żadnej formie. Bo jak już wpadniesz – masz przechlapane.
Źródła:
https://www.fda.gov/tobacco-products/products-ingredients-components/how-are-non-combusted-cigarettes-sometimes-called-heat-not-burn-products-different-e-cigarettes-and
https://www.drugabuse.gov/publications/research-reports/tobacco-nicotine-e-cigarettes/nicotine-addictive
https://www.drugabuse.gov/about-nida/noras-blog/2018/09/recent-research-sheds-new-light-why-nicotine-so-addictive
https://journals.viamedica.pl/choroby_serca_i_naczyn/article/view/64550