Zaczyna się od pomiaru ciśnienia. Jest książkowe, więc mogę iść do szatni. Z plecaka wyciągam po kolei bawełniane podkolanówki, rękawiczki, czapkę i krótkie spodenki. Przed samym wejściem do kriokomory dostaję jeszcze drewniaki i maseczkę. Mam się nie bać – komora jest monitorowana, wystarczy, że podniosę rękę, i ktoś po mnie przyjdzie.
Trochę się jednak stresuję – fatalnie reaguję na termometr za oknem, gdy wskazuje 15°C, a najbliższe 3 minuty spędzę w pomieszczeniu, w którym temperatura jest o 120 stopni niższa. Trudno, sam tego chciałem. Zacząłem ten tydzień ostrym treningiem. Po wyczerpującej sesji siłowo-kondycyjnej zrobiłem jeszcze interwały na ergometrze wioślarskim i kilka intensywnych rund na worku bokserskim.
Pod prysznic szedłem, powłócząc nogami bardziej niż zwykle, a następnego dnia po kilku próbach wciśnięcia sprzęgła zdecydowałem się jednak na tramwaj. Doszedłem do siebie po dwóch dniach. O to mi chodziło – chciałem dać mięśniom popalić i sprawdzić, czy po następnym, jeszcze bardziej hardkorowym treningu będę czuł się tak samo. Różnica miała polegać na tym, że tym razem, nim wrócę do domu, zajrzę jeszcze do kriokomory.
Zimne fakty
Pierwszy, niezaprzeczalny jest następujący: z kriokomory korzysta coraz więcej sportowców, i to nie tylko zawodowców. "Przychodzą do nas maratończycy i triathloniści w okresie przygotowań do zawodów. Za każdym razem poprawiają swoje życiówki – mówi Elżbieta Pruchniewska z Centrum Treningowego Spartan we Wrocławiu. – Traktujemy ich na specjalnych warunkach, ponieważ lepiej niż inni znają swoje ciała i potrafią odczytać wysyłane przez nie sygnały. Bywają i tacy, którzy w kriokomorze spędzają jednorazowo nawet 7 minut".
Nie tak trudno mi to sobie wyobrazić. Przed wejściem do komory byłem pewien, że dłużyć będzie mi się każda sekunda. Byłem bardzo zdziwiony, gdy przez głośnik usłyszałem, że pierwsza minuta już za mną. Pozostały czas upłynął jeszcze szybciej, a już na zewnątrz poczułem się niesamowicie rześki i szczęśliwy. Chciałem więcej. Na fali chwilowego entuzjazmu wydałem werdykt: "To działa".
Mój zapał ostudziły wyniki badań przeprowadzonych na Univeristy of Ulster Sports Academy. "Krioterapia, a nawet kilkuminutowy zimny prysznic mogą zmniejszyć bolesność mięśniową wywołaną intensywnym treningiem nawet o 15% – wyjaśnia dowodzący zespołem uczonych, dr Chris Bleakley. – Nie ma jednak bezpośredniego przełożenia na poprawę cech motorycznych". Cóż, biorąc pod uwagę moje samopoczucie po ostatnim treningu, nawet te 15% biorę w ciemno.
Wrażenia na zimno
Po 3 minutach w kriokomorze zrobiłem lekki rozruch w sali fitness. Czułem się lepiej niż po poprzednim treningu. Po serii kilku ćwiczeń z obciążeniem własnego ciała (i streczingu!) wróciłem do domu – na końcową ocenę musiałem poczekać do rana.
Próbowałem sobie, rzecz jasna, całą rzecz zracjonalizować. Z wiarygodnych źródeł wiedziałem przecież, że pojedyncza sesja cudów nie zdziała; że potrzebnych jest co najmniej kilka wizyt itd.
Zasypiałem jednak z dziwną pewnością, że rano obudzę się na pewno w lepszym stanie niż po poprzednim treningu – w końcu ćwiczę już jakiś czas, zdążyłem poznać swój organizm, potrafię ocenić, w jakiej jestem dyspozycji.
Po przebudzeniu stoczyłem się z łóżka na podłogę i zrobiłem kilka pompek. "OK, zmęczenie mięśni jest, ale mniej dotkliwe niż poprzednio" – pomyślałem. Wybrałem numer telefonu, by umówić kolejną wizytę.
Komentarze