Jestem bardziej aktywny niż większość 20- czy 30-latków. To zresztą nic trudnego. Wystarczy pobiegać 2-3 razy w tygodniu, czasem jeździć do pracy rowerem, potrenować 20 minut z hantlami, a w piątek spotkać się z kumplami na sali. Czytasz Men's Health, więc pewnie jesteśmy podobni. Dzięki takiemu trybowi życia mam nie tylko ten sam rozmiar spodni od czasu studiów, ale również wrażenie, że właściwie nie ma takiej rzeczy, której bym nie dał rady zrobić.
Okazało się jednak, że myliłem się - i to bardzo - i ta arogancja nie wyszła mi na zdrowie.
Wypadek przy pracy
Podczas jednego z cotygodniowych meczów siatkówki poczułem, że coś jest nie tak z moim barkiem. Ponieważ najczęściej jednak gram na pozycji rozgrywającego i nie zagrywam z wyskoku, nie widziałem w tym specjalnego problemu. Jak większość facetów, pomyślałem, że poboli i przejdzie.
Ale problem przyszedł sam - w czasie jednej z akcji piłka podbita przez przeciwników przechodziła na naszą stronę siatki. Nie muszę dodawać, że była idealna do wbicia siatkarskiego "gwoździa". No i wbiłem. Ale jednocześnie poczułem, jakby ktoś wbił mi gwóźdź w bark.
Ból po chwili trochę zelżał, lecz każda próba uniesienia do góry ramienia kończyła się skrzywieniem i zaciskaniem zębów. Dotrwałem do końca, ale na drugi dzień rano wcale nie było lepiej, chociaż miałem oczywiście nadzieję, że samo przejdzie. Znalazłem w apteczce maści rozgrzewające, które wcierałem w bolący bark. Z każdym dniem mogłem coraz sprawniej ruszać ramieniem, więc do lekarza nie poszedłem, bo po co?
Po tygodniu dużo lepiej rozgrzałem bark i miałem nadzieję, że będzie OK. Było, ale tylko do momentu, w którym ambicja i wpajane latami odruchy okazały się silniejsze i zaatakowałem znowu. Efekt znasz. Tym razem byłem trochę mądrzejszy i odwiedziłem lekarza, który zdiagnozował zapalenie kaletki maziowej w stawie barkowym. Na szczęście. Bo ta diagnoza oznaczała tylko branie lekarstw przeciwzapalnych i przerwę w uprawianiu tych sportów, które wymagały pracy stawu barkowego. Co prawda, niewiele takich znam, ale mogłem chociaż grać w brydża, pod warunkiem że nie rzucałem kart na stół.
Często jednak nie udaje się wywinąć od kontuzji tak tanim kosztem. Co prawda, urazy sportowe zwykle nie zabijają, ale nie oznacza to, że możesz je bagatelizować. Odciskają dosyć wyraźne piętno na życiu aktywnego faceta. Czasem aż za wyraźne.