Do mojego gabinetu wchodzi facet po trzydziestce, z bardzo wysokim poziomem cholesterolu, i mówi, że nie chce brać leków, które mu zapisałem. Wręcza mi wydruk z jakiejś strony internetowej, na której wyczytał, że ten lek ma tyle skutków ubocznych – od zaburzeń pamięci po zaburzenia erekcji – że nie zamierza go dłużej brać. Widzę, że naprawdę się boi.
Staram się wyjaśniać. "Twój ojciec miał wysoki cholesterol, nie brał leków i zmarł na zawał w wieku 45 lat, prawda?".
"Wiem – odpowiada. – Ale czy naprawdę muszę to brać?"
Doskonałe pytanie. Pytanie często pomijane przez lekarzy wypisujących recepty. Jakie jest prawdziwe ryzyko podwyższonego poziomu cholesterolu?
Szczerze mówiąc, sam dokładnie nie wiem. Bo jak wyliczyć to ryzyko? Jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, zewsząd coś nam grozi. Codziennie czytamy i słyszymy, że używanie telefonów komórkowych zwiększa ryzyko raka, substancje chemiczne dodawane do żywności zwiększają ryzyko zachorowania na nowotwory i tak dalej, i tak dalej.
Mógłbym ciągnąć w nieskończoność, ale przecież codziennie sam słyszysz te wszystkie przestrogi o szkodliwości bisfenolu i niedoborach cynku w diecie, prawda? Jednak jakie jest prawdziwe ryzyko używania komórek, picia wody z plastikowych butelek i jedzenia wysokoprzetworzonych produktów spożywczych? Mimo sensacyjnych cyferek w nagłówkach tak naprawdę trudno powiedzieć. Wiele gazetowych ostrzeżeń opartych jest na wyliczeniach, które są co najmniej nie do końca precyzyjne.
Śmierć jest pewna
Jedyne, czego możemy być naprawdę pewni, to śmierć. Jednak nawet gdy mowa o tak pozornie pewnym fakcie, liczby potrafi ą nieźle namieszać. Wystarczy zapytać o ryzyko śmierci z powodu jakiejkolwiek przyczyny. Teoretycznie jest to rzecz do policzenia – w wielu miejscach można nawet znaleźć różnego rodzaju zestawienia, w których pokazuje się, jakie jest ryzyko śmierci wskutek np. uderzenia pioruna, wypadku samochodowego, zawału serca etc.
Tabelkę przygotowaną na podstawie oficjalnych statystyk amerykańskich (w Polsce statystyki medyczne są zdecydowanie słabiej rozwinięte) znajdziesz na końcu artykułu. Wygląda interesująco. Same liczby, konkrety i fakty, prawda? Niekoniecznie. Wszelkie tego rodzaju zestawienia są warte dokładnie tyle, ile są warte dane wejściowe, na podstawie których zostały sporządzone. A gdy mowa o przyczynach zgonów, dane są niezbyt precyzyjne. Zaskoczony? Już wyjaśniam.
Skąd biorą się dane na temat przyczyn śmierci? Oczywiście z aktów zgonu. Jednak w jaki sposób wypełnia się akty zgonu? Ano właśnie... Gdy ktoś umiera poza murami szpitala, a tak dzieje się w większości przypadków (w Polsce jest inaczej – w domu umiera obecnie tylko 37% ludzi), lekarz musi wypełnić akt zgonu.
Na jakiej podstawie? Często, jeśli nie ma wyraźnych objawów (np. dzidy wbitej w plecy), jako przyczynę zgonu wpisuje się to, co lekarz po zapoznaniu się z historią medyczną tego człowieka uznaje za najbardziej prawdopodobną przyczynę zgonu. Czyli w gruncie rzeczy na podstawie... danych statystycznych, które opracowano w oparciu o informacje z aktów zgonu, wypisanych przez innych lekarzy na podstawie statystki. Błędne koło.
Ale nawet gdyby pominąć kwestię niedoskonałości danych wejściowych, nadal statystyka niewiele Ci powie, przynajmniej jeśli chodzi o Twoje osobiste ryzyko śmierci wskutek konkretnego powodu. Bo przecież mieszkaniec Europy Środkowej jest w o wiele mniejszym stopniu narażony na śmierć w wyniku trzęsienia ziemi niż np. mieszkaniec Japonii. A człowiek, który nie posiada prawa jazdy, ma większe szanse nie zginąć w wypadku samochodowym, niż spędzający za kółkiem połowę życia kierowca zawodowy.
To, czy zachorujesz na określoną chorobę, zależy przecież nie tylko od statystycznie wyliczonego ryzyka, ale przede wszystkim od takich indywidualnych czynników, jak Twoje geny, środowisko, w którym żyjesz i trochę od przypadku.
Ludzie są różni
Każdy człowiek jest inny. To nie banał ideologów, tylko biologia. Uczeni sięgają po statystykę właśnie po to, żeby jakoś poradzić sobie z tym niewygodnym z punktu widzenia nauki faktem. Szukają pomocy w liczbach (im większych, tym lepiej), żeby znaleźć porządek w chaosie różnorodności. Np. biorą tysiąc czterdziestolatków i zapisują tyle cech, ile tylko zdołają. Następnie szukają prawidłowości i odkrywają, że ci, którzy łysieją i mają oponkę na brzuchu, chorują na serce częściej niż szczupli i kudłaci.
To się nazywa korelacja pozytywna. Jednak czy wynika z niej niezbicie, że każdy, kto ma brzuszek i wysokie czoło, zachoruje na serce? Wcale nie. Tak samo jak niekoniecznie drużyna A, która wygrała 18 z 19 meczów z drużyną B, wygra też dwudziesty mecz. Gdyby statystyki pozwalały tak precyzyjnie przewidywać przyszłość, większość komentatorów sportowych byłaby krezusami dzięki zakładom piłkarskim.