Nie miałem z czego wyprowadzić kontry, więc grzecznie odpaliłem samochód i niedługi czas później przyglądałem się z bliska, jak te pracowite żyjątka piją krew mojego rodziciela. Spodziewałem się, że pijawki będą mnie obrzydzać, ale ku mojemu zaskoczeniu były wręcz ładne, połyskliwe, pokryte wężowym wzorem, który mienił się, gdy nadymały się, zasysając kolejny haust.
Aż skręcało mnie, by dowiedzieć się, jakie to uczucie, gdy to coś przebija się przez skórę i wysysa krew. Oczekując na zakończenie zabiegu, nudziłem pytaniami specjalistkę hirudorerapii, panią Irenę Paruzel, która prowadzi gabinet z mężem Maciejem Paruzelem – chirurgiem ze Szpitala Świętej Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy.
Jeszcze w poczekalni przestudiowałem planszę dokumentującą świetne efekty stosowania pijawek po zabiegach prowadzonych przez lekarzy tej placówki, słynącej ze skomplikowanych zabiegów chirurgicznych, m.in. z replantacji kończyn. Wiedziałem już więc, że pijawki przyspieszają gojenie się ran i owrzodzeń. Podczas rozmowy dowiedziałem się, że do listy można dopisać: żylaki, hemoroidy, zapalenia żył, krwiaki i zakrzepy.
Mają też obniżać poziom cholesterolu i trójglicerydów oraz pomagać w leczeniu nadciśnienia. „Efekt terapeutyczny osiągany jest nie dzięki temu, że pijawki wysysają krew, jak kiedyś myślano. Jest wręcz przeciwnie: chodzi o to, co one wpuszczają nam do krwi – tłumaczyła mi Irena Paruzel.
– W ich wydzielinie wykryto około 300 substancji, z których zidentyfikowano mniej więcej połowę i potwierdzono ich lecznicze właściwości. Do najważniejszych należy hirudyna, która rozrzedza krew”. Na tym etapie byłem przekonany, że muszę poczuć pijawki na własnej skórze. Pozostało jedynie znaleźć odpowiednie schorzenie, aby sprawdzić, czy one naprawdę działają.
Komentarze