COVID-19 ponad rok temu nadał naszemu życiu inną, gorszą jakość. Czy można było tego uniknąć? Debora MacKenzie, której oddajemy głos, autorka książki o pandemii, jest przekonana, że tak. Co więcej – twierdzi, że jeżeli nie wyciągniemy wniosków z popełnionych błędów, może być jeszcze gorzej. Z uwagą słuchamy jej argumentów.
Tamtego dnia niewielu by uwierzyło, że jeszcze rok później ta dziwnie brzmiąca choroba nadal będzie głównym tematem wszystkich rozmów. Ale nie był to tylko rok rosnących statystyk śmiertelności i gospodarczego chaosu. To także rok, w którym nastąpił bezprecedensowy rozkwit nauki, w którym opracowano skuteczne szczepionki i przeanalizowano mechanizmy powstawania pandemii. Przyszedł więc czas zadać sobie ważne pytania.
Czy mogliśmy powstrzymać pandemię? Czy takie wybuchy epidemii mogą się powtórzyć, a jeżeli tak, to czy COVID-19 nauczył nas, jak zapobiec kolejnemu? Podczas pierwszego lockdownu, zeszłej wiosny, napisałam książkę zatytułowaną „COVID-19. Pandemia, która nie powinna była się zdarzyć i jak nie dopuścić do następnej” (polska edycja Wydawnictwo Zysk i S-ka). W oparciu o to, co wiedzieliśmy wtedy, odpowiedź była twierdząca: tak, z pewnością mogliśmy temu zapobiec, a jeśli nie, to przynajmniej lepiej kontrolować.
I drugie tak – pojawi się kolejna epidemia wirusa odzwierzęcego, który będzie śmiertelnie rozprzestrzeniał się wśród ludzi. Począwszy od zeszłej wiosny, staje się to coraz bardziej oczywiste: jeśli dowiemy się, co zrobiliśmy źle, i podejmiemy działanie w oparciu o tę wiedzę, to mamy wielkie szanse na zatrzymanie następnej epidemii. To, czego nie mamy, to gwarancji, że rządy państw, mierzące się z ekonomicznymi skutkami pandemii, zrobią to, co konieczne. Nie jest też niestety tak, że nie byliśmy ostrzegani.
Prawdziwy skandal związany z COVID-19 polega na tym, że taki kryzys był przewidywany przez naukowców od dziesięcioleci. Niektórzy z nich nawet ostrzegali przed tą konkretną rodziną wirusów. Wiem to, bo jestem dziennikarką naukową, i ostrzeżenia były mi przekazywane od lat 90. Można podsumować je następująco: w dzikiej przyrodzie jest wiele wirusów, które potencjalnie mogą przenosić się na ludzi i między nimi, a nawet zabijać.
Zdarza się to coraz częściej, bo ludzie żyją i pracują na terenach niegdyś dzikich, gdzie mają więcej okazji do napotykania chorych, dzikich zwierząt. Wirusy, które na nas przeskakują, rozprzestrzeniają się szerzej i szybciej w miarę wzrostu naszej globalnej wioski, lecz nie mamy odpowiednich procedur i nie prowadzimy wystarczającej ilości badań, by wykrywać i ograniczać takie zjawiska, zanim rozprzestrzenią się poza kontrolą. Innymi słowy, warunki, które doprowadziły do COVID-19, nie zniknęły, ba, co więcej – w każdej chwili może dojść do kolejnej pandemii.
Wirusy, które powinny nas martwić, tylko czekają na swój moment. Zmieniło się jedno: teraz wszyscy wiemy, że zagrożenie jest prawdziwe. W erze przed COVID-em niewielu ludzi – zwłaszcza z bogatych krajów – wierzyło, że nasz współczesny świat może zostać zniszczony przez zarazę. Wydawało się, że zaraza to pojęcie i problem z zamierzchłej przeszłości i myślę, że właśnie to ostatecznie zatrzymało nasze przygotowania.
Przez lata naukowcy ostrzegali przed zagrożeniem, a wiele krajów miało plany reagowania na ewentualność pandemii – a przynajmniej, miało je na papierze. Ale kiedy uderzył COVID-19, reakcje w wielu miejscach na świecie, w tym w Stanach Zjednoczonych, były chaotyczne i nieskuteczne.