Połowa lat 90. i kolega z lekko wymiętą paczką Golden Americanów. Słabo mieściła się w kieszeni, bo goldeny sprzedawali wtedy w paczkach po 25 sztuk – dla tych, którzy 20 sztuk wypalali do wieczora, a chcieli jeszcze mieć coś na poranny rozruch. Ławka w parku, trzech nastolatków, kłęby dymu, nerwowe śmiechy i dużo, bardzo dużo śliny w ustach. I na ścieżce pod ławką. Organizm się bronił. Dawał znaki, że jednak dym to nie to, na czym mu zależy, ale postanowiłem być silniejszy i zapaliłem drugiego, a potem trzeciego. Więcej nie dałem rady, bo dopadły mnie takie nudności, że po kolejnym na pewno bym wylądował w krzakach, wstrząsany torsjami. Tak jak Darek – kolega, dla którego to też była inicjacja.
ZOBACZ: Jak papierosy wpływają na ciało i umysł?
Potem poszło już z górki. Jeszcze przez tydzień czy dwa paliłem tylko, gdy zostałem poczęstowany, ale w końcu kupiłem sobie pierwszą paczkę. Trochę się bałem, że kioskarz nie będzie chciał mi sprzedać, ale to były lata wczesnego kapitalizmu w Polsce – liczył się przede wszystkim zysk. No i nastawienie do palenia było trochę inne.
Przykład idzie z góry
Z własną paczką w kieszeni poczułem się jak prawdziwy dorosły. Oczywiście dorosły nie byłem, bo wciąż na utrzymaniu rodziców, którzy nie pozwalali mi palić, więc musiałem się ukrywać aż do końca liceum. Nie bardzo pasowało to do znanego z kina wizerunku dorosłego nonkonformisty, palącego jednego za drugim, ale co było robić? Każdy młodociany palacz przez to przechodził: wystawanie przed bramą, żeby wywietrzeć, gumy do żucia, pastylki miętowe...
Kiedyś nawet w desperacji najedliśmy się z kolegą szczawiu z trawnika przed blokiem, żeby zneutralizować zapach dymu. Na pytania o dziwny swąd, wszyscy zrzucaliśmy winę na kolegów. „Ja nie palę, to koledzy”. I rodzice się na to nabierali, albo się nie nabierali, tylko nie bardzo wiedzieli, jak mieliby wyegzekwować zakaz bez przykuwania nas do kaloryfera, więc woleli „nie wiedzieć”. Tym bardziej że niespecjalnie świecili przykładem.
Prawie we wszystkich domach się paliło, niekiedy nawet przy dzieciach. Świadomość szkodliwości palenia dopiero raczkowała. Często można było nawet usłyszeć, jak ktoś powołuje się na słowa słynnego kardiologa, profesora Religi, który podobno powiedział publicznie, że nie ma udowodnionego związku przyczynowo-skutkowego między paleniem a rakiem płuc. O argumentach typu „dziadek palił i dożył 80.” nawet nie wspomnę.
PRZECZYTAJ: 6 nowatorskich powodów, by rzucić palenie
Te 25-30 lat temu wiedza o szkodliwości palenia była już powszechnie dostępna, ale jeszcze nie została przyswojona lub – jak ujęliby to psycholodzy – zinternalizowana. Już wiedzieliśmy, ale jeszcze nie wierzyliśmy. Bardziej niż śmierci w męczarniach baliśmy się więc reakcji rodziców i bury od nauczycieli. Którzy swoją drogą również palili na potęgę – w pokoju nauczycielskim wyraźnie było czuć, że niepalący stanowili mniejszość.