Zamknięcie smartshopów, o którym nie tak dawno temu było bardzo głośno w mediach, odcięło, a na pewno utrudniło dostęp do tzw. smartdragów. I bardzo dobrze, bo nawet najwięksi eksperci nie znają skutków zażywania substancji, które można było w nich znaleźć. Ale rynku nielegalnych narkotyków nie da się tak łatwo zlikwidować. Ludzie brali, biorą i będą brali. Zwłaszcza młodzi ludzie.
Faceci w Polsce sięgają po kokainę aż 5 razy częściej niż kobiety.
Jak wynika z Raportu Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii, narkotyki są najpopularniejsze wśród ludzi między 20. a 30. rokiem życia. Do kontaktu z nimi przyznało się aż 17% młodych Polaków. Dalsze 14 procent odmówiło odpowiedzi, co - przynajmniej na pierwszy rzut oka - można zinterpretować jako pośrednie przyznanie się, bo przecież, gdyby ktoś nie miał kontaktu, to by nie odmówił. Można więc zaryzykować twierdzenie, że co trzeci młody Polak poznał smak owocu zakazanego. Zakazanego przez prawo.
Nie wdając się tutaj w dyskusję, czy zakaz jest słuszny, czy niesłuszny, skupmy się na rzeczy, która z tego zakazu wynika - skoro obrót narkotykami jest nielegalny, państwo nie ma najmniejszej nawet kontroli nad ich czystością. Kupując bułkę, mniej więcej wiesz, co jest w środku. To samo z alkoholem i papierosami - wiadomo, że nie tylko trują, ale również jak. Natomiast czystość narkotyków dosadnie skomentował Jędrzej Kodymowski z zespołu Apteka - "towar tego s...yna - przeżeniona kokaina (...) towar tej bladzi, przeżeniona heroina..."
Lepszy znany diabeł...
Z narkotykami, a dokładniej - z substancjami psychoaktywnymi - jest tak, że nie na każdego działają identycznie. Tak jak jeden może mieć mocną głowę i po wypiciu nawet pół litra wódki będzie w stanie w miarę normalnie konwersować, tak drugi już po 100 gramach zacznie się zachowywać, jakby przyciąganie ziemskie albo go nie dotyczyło, albo wręcz gwałtownie wzrosło. Ten drugi po wypiciu pół litra ma niemal pewne lądowanie w szpitalu, na oddziale ostrych zatruć.
I tu właśnie analogia między nielegalnymi narkotykami a zalegalizowanymi zmieniaczami świadomości się kończy. O ile bowiem lekarz dosyć dobrze wie, co robić w przypadku zatrucia alkoholem, o tyle - gdy trafia do niego nieprzytomny delikwent zatruty "czymś" - zadanie przestaje być w miarę proste, a zaczyna przypominać równanie z bardzo wieloma niewiadomymi. Bo nawet jeśli pacjent "coś brał", to nigdy nie wiadomo, co konkretnie.
A nie są to przypadki odosobnione. W 2008 roku na tzw. detoks z powodu zażycia substancji psychoaktywnych trafiło co najmniej 6555 osób (nie licząc tych, które odtruwają się w prywatnych gabinetach). Ponad 200 osób rocznie nie udaje się uratować.