Kun Khmer - brutalność i krew

Przy Kun Khmer, czyli kambodżańskiej odmianie boksu, w której spustoszenie sieją potężne uderzenia zadawane w ogromnym tempie, MMA, które znamy daje się sportem dżentelmenów. Jesteśmy tuż przy ringu, wojowników, którzy walczą nie o kasę, lecz o własną dumę.

Kun Khmer
Dynamiczne uderzenia z pełnym skrętem bioder wymagają praktyki i właściwego przygotowania fizycznego. Mocne mięśnie korpusu są tu kluczowe. 

Tym razem to fragment historii i tożsamości. Malowidła na ścianach kambodżańskich świątyń nie pozostawiają wątpliwości. Brutalna walka, znana jako Kun Khmer albo pradal serey (w języku khmerskim słowo „pradal” oznacza „boks”, a „serey” – „wolny”), jest częścią tej tożsamości, w której naturze leży walczyć. Po prostu płynie w kambodżańskiej krwi.

Na przykład tej, która chwilę wcześniej polała się po ringu. Sarath przegrał właśnie walkę, pokonany schodzi z ringu, kiwając głową z niedowierzaniem i rozczarowaniem. Otwarcie nowej areny bokserskiej Kun Khmer w Siĕm Réab, tłumnie odwiedzanym przez turystów, było dla niego ważnym wydarzeniem i okazją do zaprezentowania swoich umiejętności. Przed walką był pewien zwycięstwa, ale w tym brutalnym sporcie naprawdę jeden cios może przesądzić o wyniku.

DLA AKTYWNYCH: Trening sztuk walki

W tym wypadku było to koszmarne uderzenie łokciem – z którego pradal serey słynie. „Trenowałem naprawdę ciężko, ale przegrałem” – mówi krótko Sarath. Nic dziwnego, że porażka tak go boli: tutaj wszyscy pokonani schodzą z ringu samotni i w zadumie. Kun Khmer jest dla nich niesłychanie ważny: Khmerowie są przekonani, że to ich system walki był pierwszy w regionie i że to oni rozpropagowali go w całej południowo- wschodniej Azji. Pradal serey w formule zbliżonej do współczesnej datuje się bowiem na IX wiek, czyli czas, w którym Imperium Angkoru dominowało na Półwyspie Indochińskim.

W latach 70. XX wieku ruch Czerwonych Khmerów zabronił również kambodżańskiego boksu, eksterminując przedstawicieli tego sportu z taką samą pasją, z jaką zamordował bestialsko prawie 2 miliony innych osób. To między innymi dlatego o Kun Khmer wiedzą tylko zapaleńcy, podczas gdy tajski boks powszechnie uznawany jest za synonim dyscyplin sportowych, w których oprócz pięści korzysta się z ciosów łokciami czy kopnięć. Kambodżańscy wojownicy co tydzień na arenach i w narodowej telewizji próbują przywrócić mu właściwe miejsce. 

Kun Khmer
W walkach kun khmer jeden źle zablokowany cios sprawia, że gaśnie światło.

Bez taryfy ulgowej

O tym właśnie, gdy porażka choć na chwilę przestanie tak boleć, spokojnie opowiada Sarath. „Kun Khmer nie jest zwykłym sportem. To część naszej historii, dlatego wkładam w trening i walkę całe swoje serce i ciało. Czuję, że muszę tak robić” – mówi powoli, pozwalając każde kolejne zdanie dokładnie przełożyć towarzyszącemu nam tłumaczowi.

Kilka chwil później jesteśmy już w taksówce wiozącej nas do koszar, w których trenują zawodnicy pradal serey. Warunki są bardziej niż spartańskie, nawet upadłe angielskie czy polskie kluby bokserskie prezentują się lepiej. To jednak kuźnie charakteru, w których tacy jak Sarath dzień w dzień godzinami trenują, żeby w ringu być lepszym od przeciwnika.

Ćwiczenia wykonują na zakurzonym placu. Walka z cieniem, streczing i dynamiczne ruchy z ciężarem własnego ciała muszą im wystarczyć, bo jedyny sprzęt, który da się dostrzec, to leciwe worki bokserskie i wyłożone na placu opony. Sportowcy chętnie korzystają z nich, zamieniając w treningowe ławki, na których wykonują pompki, spięcia brzucha czy przeskoki.

Na środku placu odbywa się właśnie sesja sparingowa. Bokserzy korzystają z 10- i 12-uncjowych rękawic. Każde uderzenie tak małą jak na trening rękawicą swoje waży i zostawia solidny ślad. Zwłaszcza że zadawanym ciosom daleko do łagodności – obserwowane już przez tłumek odciągniętych od ćwiczeń gapiów widowisko przypomina bardziej prawdziwą walkę niż naukę. Jednak takie wrażenie szybko mija, gdy ktoś daje komendę do przerwy.

Wówczas bokserzy dziękują sobie, a następnie po chwili odpoczynku kontynuują trening, tym razem na worku bokserskim. Po którym następuje chyba seria tysięcy spięć brzucha na oponie. Na tym obserwowani przez nas zawodnicy wcale nie poprzestają, bo po chwili walczą z cieniem, aby na koniec oddać się medytacji.

Według zapewnień Saratha typowy dzień treningowy to właśnie medytacja, sparing, praca na ciężkim worku, nauka uderzeń pięścią, łokciem i nogą, znów medytacja – i tak w kółko. W treningu szczególną uwagę kładzie się na pracę bioder i mięśni skośnych brzucha odpowiedzialnych za mocne kopnięcia.

ZOBACZ: Popularne sztuki walki

Wielką wagę przykłada się też do uderzeń łokciami – Sarath zapewnia, że pradal serey to najbardziej intensywna praca łokciami ze wszystkich sztuk walki. Takie uderzenia robią ogromne wrażenie, bo są niesamowicie szybkie i silne. Bardzo trudno się przed nimi obronić, dlatego zawodnicy Kun Khmer są w ringu wyjątkowo ruchliwi. Praca nóg jest bardzo istotna: pomaga oszukać przeciwnika, wciągnąć go w pułapkę albo ułatwia defensywę. R

ównie imponujące są klincze. Ta chwila przepychanki kosztuje sporo sił obu walczących i ten, który zachowa ich więcej, wychodzi ze starcia zwycięsko. Bo wyrwanie się z klinczu zazwyczaj kończy się potężnym uderzeniem. Krótkim, lecz niezwykle dynamicznym ciosem, który potrafi łby powalić tura.

Pod tym względem – gdy mowa o ruchliwości zamiast o blokowaniu ciosów – Kun Khmer wydaje się mocno różnić od Muay Thai. Pradal serey to emanacja czystej siły, znany zwłaszcza ze szczególnej techniki kopnięć. To nie krótkie szarpnięcia, w których na koniec występuje znaczne przyspieszenie, a raczej mocna rotacja obręczy biodrowej, która generuje ogromną szybkość i moc.

Rezultat to potężne uderzenia, które – o ile są trafi one, rzecz jasna – od razu gaszą światło. Sportowcy, których obserwujemy, zdają się w sposób naturalny wiedzieć coś, co Zachód musi udowadniać naukowymi badaniami: cała moc pochodzi z bioder i korpusu, a pięść czy stopa tylko kończą cios. 

Kun Khmer
Kun Khmer, inaczej nazywany pradal serey, skupia się na potężnych ciosach łokciami bardziej niż jakakolwiek inny sport walki. 

Walka o dumę...

Zawodnicy Kun Khmer wydają się być bardzo dumni. Nadrabiają w ten sposób słabą rozpoznawalność sportu, który uprawiają. W porównaniu z Muay Thai popularność Kun Khmer jest po prostu znikoma (ile razy słyszałeś tę nazwę?), choć na to nie zasługuje. Zwłaszcza że sami tajscy bokserzy przyznają, że Kambodża jest jednym z trudniejszych miejsc do walki, bo zawodnicy Kun Khmer są nieustępliwi, lubią kontakt i doskonale czują dystansI potrafią zaszokować sportowy świat – jak w 2008 roku, gdy dwóch Khmerów, Vorn Viva i Meas Chantha, zdobyło tytuły w wadze średniej i półśredniej w federacji ISKA (International Sport Karate and Kickboxing Association).

Autor powyższych słów o nieustępliwości – Kolumbijczyk znany w świecie sportu jako Eddie Vendetta – otwarcie przyznaje, że Viva był najtrudniejszym przeciwnikiem, z którym przyszło mu się mierzyć. Ich walka z 2013 roku ma w serwisie YouTube tylko 28,5 tys. wyświetleń, choć to piękny pokaz sportu.

Ciosy padają potężne, a mimo to pod koniec czwartej rundy zawodnicy potrafią się w środku ringu do siebie śmiać, żeby po chwili znów okładać się pięściami, kolanami, piszczelami i łokciami. Oglądając ten trwający niecałe 40 minut zapis walki, warto przyjrzeć się dokładnie prawym krzyżowym Vorna Vivy. To naprawdę solidne uderzenia, bite z pełnym skrętem biodra, które z łatwością rozbiją gardę.

PRZECZYTAJ TEŻ: Historia UFC

W tym sporcie jednak najważniejszy jest dystans – umiejętnie go wydłużając i skracając, bokserzy są w stanie neutralizować nawet tak silne ciosy. Wyniku tej potyczki nie zdradzimy, zostawiając przyjemność ze śledzenia pojedynku. Od razu jednak zaznaczymy, że po walce nastąpił ciąg dalszy uśmiechów, a nawet przytulak.

Tak, Kun Khmer i Muay Th ai to brutalne sporty, które pozwalają zawodnikom na wiele. To jednak wciąż sporty właśnie, w których nie agresja, a zdrowa rywalizacja są najważniejsze. Aha, ostrzegamy, że po obejrzeniu tej walki nie będziecie potrafili przestać i – tak jak my – spędzicie co najmniej noc na śledzeniu potyczek facetów, o których nigdy nie słyszeliście. I cholernie będzie się to wam podobało.

...i walka o chleb

Poziom Vorna Vivy dla Saratha jest na razie nieosiągalny. Ten młody bokser za każdym razem staje do walki również po to, aby zarobić po prostu na utrzymanie. Żaden ze sportowców, których spotkaliśmy w koszarach, nie utrzymuje się z treningów i walk – wszyscy również pracują, większość wożąc turystów tuk-tukami.

Wygrana walka to nagroda równa polskim 100 złotym. Ci sami uprzejmi faceci, których spotkać możesz na ulicy podczas wymarzonych wakacji, wieczorami zamieniają się w maszyny do zadawania koszmarnie silnych uderzeń. Walczą o lepszy byt, mając nadzieję, że sport pomoże im wybić się z biedy.

To historia stara jak świat, słyszeliśmy ją już setki razy. Co nie zmienia w ogóle faktu, że gdy opowiadana jest znowu, chwyta niesamowicie za serce. Potrafi boleć i wzruszać jednocześnie. Tym razem Sarath walkę przegrał i mocno tę porażkę odczuł. Wie jednak, że gdy tylko ciało przestanie boleć, wróci do treningów, bo Kun Khmer to jego życie, jego pasja, jego dziedzictwo.

W tym jest najlepszy: potrafi stanąć naprzeciwko oponenta i tuż przed gongiem okiełznać strach i rywalizować z nim, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że tylko jeden może zostać wskazany przez sędziego zwycięzcą. Choć tych za każdym razem jest tak naprawdę dwóch. 

Zobacz również:
REKLAMA