Ze szczytu Thaneller, mierzącej grubo ponad dwa tysiące metrów góry w austriackim Tyrolu, zabudowania okolicznych wiosek wyglądają niczym pudełka zapałek. Małe enklawy ludzi, gęsto otulone ciemnozielonym lasem, i skaliste szczyty widowiskowo połyskujące w świetle ostatnich promieni dnia. Sceneria jak malowana. Przesadziłem z romantycznym patosem? Może, ale nieznacznie. Zresztą nie musisz mi wierzyć na słowo – spójrz na zdjęcia przy artykule.
Po czterech godzinach ostrej wspinaczki z 45-kilogramowym sprzętem na plecach taki widok potrafi podziałać niczym miniodnowa biologiczna. Widać to po twarzach fotografa Christophera Jorda i jego dwóch towarzyszy – Fransa Lebsanfta i Jacoba Wisbauera, którzy jednak nie tracą zbyt wiele czasu na podziwianie widoków. Sprawnie rozstawiają namioty, korzystając z zaledwie kilku metrów kwadratowych wąskiej, płaskiej powierzchni, usytuowanej tuż przy krawędzi klifu.
DLA AKTYWNYCH: Wakacje w środku zimy
Kilka metrów dalej, a w zasadzie kilka metrów i jedną przepaść dalej, znajduje się drugi szczyt. Ten obrazek to chyba najlepsza definicja słów „tak blisko, a tak daleko”. Nie ma bowiem możliwości, aby przedostać się z jednej formacji skalnej na drugą. Chyba że jesteś szaleńcem, jak Christopher i jego kumple. Wtedy masz do dyspozycji cienką czerwoną linę (nie mylić z linią) rozwieszoną między szczytami.
Nawiązanie do znanego wojennego filmu nie jest zresztą próbą wrzucenia do tekstu bon-motu. Ta lina naprawdę jest cienka (i czerwona) – ma zaledwie 2 cm szerokości – i, zupełnie jak w kultowym już dziele Terrence’a Malicka, jakoś dziwnie kojarzy się z misją samobójczą. Nie przeszkadza to jednak Christopherowi, by wejść na ten prowizoryczny pomost i, sprawnie balansując ciałem, dotrzeć na sam jego środek. Krótka linka asekuracyjna, do której jest podpięty, jakoś nie sprawia, że ten podniebny spacer wygląda na bezpieczny. O ile w takiej sytuacji można w ogóle mówić o jakimkolwiek bezpieczeństwie.
Highliner bierze głęboki wdech, celowo zbacza z obranego szlaku i zaczyna swobodny lot w kierunku położonych kilkaset metrów niżej skał. Podróż na szczęście trwa krótko i przerywa ją szarpnięcie linki asekuracyjnej, a Christopher zawisa nad przepaścią. Nie zaryzykuję stwierdzenia, że zawisa bezpiecznie. Ten upadek był akurat kontrolowany, ale nie zawsze tak jest. Gdyby asekuracja zawiodła, pogrzeb odbyłby się z zamkniętą trumną.