Przeczytaj też: Highlining - spacer w chmurach
Wydaje się, że czas – podobnie jak inne elementy niegościnnego skandynawskiego krajobrazu – zamarzł na kość. W końcu rozlega się dźwięk rogu. Na szczycie wzgórza otwierają się mechaniczne bramki, a tłum wybucha entuzjastycznym dopingiem. Z linii startu wystrzeliwują czterej zawodnicy. Ich ostre jak brzytwa łyżwy zgrzytają metalicznie na lodzie, w miarę jak błyskawicznie nabierają prędkości, walcząc bark w bark o zajęcie jak najlepszej pozycji przed pierwszym zakrętem.
Mają przed sobą 630 metrów opadającego stromymi falami toru, pokrytego niebezpiecznie nieprzewidywalnym lodem. Z każdej czwórki tylko dwóch przejdzie do kolejnej rundy i dostanie szansę walki o ostateczne zwycięstwo. Dlatego każdy z nich jak mantrę powtarza w głowie: „Uważaj na tor, wyskocz na prowadzenie, trzymaj pozycję i nie daj się wyprzedzić aż do samego końca”. Jeśli utkną w grupie, w której mocno pracuje się ramionami i twardo walczy bark w bark, zamiast kończyć wyścig na podium, równie dobrze mogą wylądować w karetce.
Nowa dyscyplina
Ryzyko jest chlebem powszednim dla każdego z 64 zawodników ścigających się na torze ustawionym na wzgórzach tuż za fińskim miastem Jyväskylä. Pomysł dyscypliny – karkołomnego zjazdu na łyżwach, zwanego po angielsku ice cross downhill – narodził się w głowie jakiegoś kreatywnego specjalisty firmy Red Bull, który ewidentnie nie żałował sobie stymulujących napojów oznaczonych logotypem z czerwonym bykiem.
Łyżwiarze, przeważnie profesjonalni, ścigają się czwórkami na lodowej trasie najeżonej nierównościami i ostrymi zakrętami, narażeni na praktycznie nieuniknione ryzyko upadków. W czasie piętnastu lat, które minęły od narodzin downhillu na łyżwach, rozwinął się on w jedną z najbardziej wymagających fizycznie dyscyplin sportów zimowych.
Wyścigów w czasie sezonu nie jest może wiele – w cyklu 2017/2018 zostaną rozegrane cztery – ale każdy z nich to prawdziwy rollercoaster, w którym wymagane są żelazna kondycja, nienaganna technika oraz cała kupa szczęścia. Wystarczy bowiem jeden maleńki błąd, jeden upadek, jedno popchnięcie przez walczącego o zachowanie równowagi konkurenta, by z pierwszej pozycji błyskawicznie spaść na ostatnią.
„Wystarczy ułamek sekundy, żeby w stawce nastąpiło kompletne przetasowanie” – mówi Reed Whiting, 37-letni weteran zawodów, który stał się komentatorem telewizyjnym. „Takie historie dzieją się zwłaszcza na torach naszpikowanych niebezpiecznymi miejscami. Czyli na dobrą sprawę na wszystkich” – dodaje.
Whiting wskazuje tor, który serpentynami wije się w kierunku tak zwanego skalnego uskoku, czyli dwumetrowej lodowej ściany, z której zawodnicy będą musieli niedługo wyskoczyć z prędkością sięgającą 80 km/h.
„Podczas przejazdu treningowego łatwo dostrzec uskok i przygotować się do jego pokonania. Kiedy jednak ścigasz się z trzema przeciwnikami i cała grupa jest ciasno zbita, czasami jedzie się praktycznie na ślepo. Jeżeli w takim momencie natrafisz na skocznię, niespodziewanie wylatujesz w powietrze wystrzelony jak z katapulty, a lądujesz na dwóch cieniutkich kawałeczkach stali. W takich sytuacjach adrenalina skacze jak szalona” – mówi Whiting.
To właśnie ryzyko i niebezpieczeństwo przyciągają tłumy widzów w tę mroźną fińską noc. Pojawiają się tam oczywiście również w uznaniu dla zawodników. „Pamiętam, że kiedy dorastałem w Austrii, obserwowałem z okien samochodu góry i wyobrażałem sobie, że zjeżdżam z nich na łyżwach – mówi Marco Dallago, faworyt kibiców, mistrz świata w Ice Cross Downhill z 2014 roku.
– Teraz, kiedy się ścigam, przeżywam najpiękniejsze chwile w życiu. Downhill na łyżwach jest jak medytacja, ale z akcją, takie adrenalinowe zen. Musisz totalnie się skoncentrować albo możesz źle skończyć”. Na naturalnym torze w Jyväskylä jest milion możliwości odniesienia kontuzji. Większość torów budowanych w centrach miast jest sztuczna, ale w samym sercu centralnej Finlandii, gdzie średnia temperatura w zimie oscyluje wokół -10 ºC, lód nie potrzebuje ludzkiej interwencji. Dlatego należy do najtrudniejszych w całym cyklu.
„Nawierzchnia toru jest usiana tysiącami niewielkich wybrzuszeń, przez co utrzymanie linii przejazdu staje się ekstremalnie wymagające. Trudno o większy hardcore” - mówi Dallago, były zawodowy hokeista (podobnie jak większość zawodników).
Komentarze