Możesz mieć pewną rękę i dobre oko, trafiać w dziesiątkę na strzelnicy sportowej, a mimo to na biathlonowym stadionie posyłać kule panu Bogu w okno. Bo tutaj składasz się do strzału po przebiegnięciu kilku kilometrów na nartach i to właśnie ten wysiłek robi różnicę. Na treningu z mistrzem świata i wicemistrzem olimpijskim Tomaszem Sikorą przekonaliśmy się, jak wielką.
W ośrodku biathlonowym w Kościelisku-Kirach było spokojnie i pusto, ale już pierwszy dotyk karabinu spowodował przyspieszone bicie serca. A przecież nie przebiegłem jeszcze nawet kilku metrów. Bo trening zaczęliśmy od strzelania na sucho, czyli od... ładowania magazynków. Każdy magazynek ma tylko 5 naboi i tyle musi wystarczyć na każde strzelanie. Jeśli nie trafisz, wtedy albo doliczają Ci dodatkową minutę za każde pudło, albo biegniesz karną 150-metrową pętlę za każdy nietrafiony strzał. Ale to później.
Na razie mistrz świata nauczył nas prostych zasad bezpieczeństwa (karabin zawsze w stronę tarcz), pokazał stabilną pozycję leżącą, ustawił pomocnicze klocki do strzelania z podpórką, pokazał, jak przeładowuje się karabin kciukiem i palcem wskazującym, po czym pozwolił strzelać.
Tarcze w biathlonie znajdują się w odległości 50 metrów, a czarny krążek ma średnicę albo 4,5 cm (kiedy strzelasz leżąc), albo 11,5 cm (kiedy masz w niego trafić w pozycji stojącej). Celowanie wygląda nieco inaczej niż na strzelnicy w wesołym miasteczku, bo zamiast muszki i szczerbinki są dwa kółka, które powinny znaleźć się idealnie jedno w drugim, a w ich środku jeszcze cel. Kiedy tak jest (albo przynajmniej tak Ci się wydaje), naciskasz spust. Musisz uważać, bo chodzi bardzo lekko i można wystrzelić za wcześnie, a tego nikt nie lubi.
Ruchomy cel
Pierwsze strzelanie: pozycja leżąca, podpórka i duża tarcza. Mówi się, że strzelec ma być zimny jak lód. Nie byłem. Tym bardziej że w tej najłatwiejszej próbie trafiłem 5 na 5. Tomasz Sikora podniósł więc poprzeczkę. Pozycja leżąca, bez podpórki, małe kółko. Trafiony 1 na 5. Poprzeczka znowu idzie w górę: pozycja stojąca, duża tarcza. Trafione 2 na 5. Ale to wszystko bez biegania, z tętnem podniesionym jedynie emocjami.
Po przystawce czas na danie główne: strzelanie po biegu. Założyłem karabin na plecy.
Współczesne szelki z mocnymi gumami sprawiają, że 4,5-kilogramowa broń idealnie leży na plecach i już po chwili praktycznie o niej nie pamiętasz. System jest chyba nawet wygodniejszy niż w plecakach biegowych.
Robię kilka pętli krokiem łyżwowym wokół stadionu w Kościelisku. Nie wiem, czy przebiegłem 2 km, ale dla początkującego biegacza był to wysiłek nie mniejszy niż 3,5 km dla profesjonalisty. Podbiegłem do strzelnicy. Tętno wynosiło 160. "Każdy biathlonista ma swoje tętno, przy którym ma największą skuteczność strzelecką – mówi Sikora. – Moje tętno do strzelania wynosiło 160" – dodaje.
I na tym podobieństwa się skończyły. W pozycji stojącej trafiłem 0 na 5. Strzelanie po biegu jest trudne z dwóch powodów. Po pierwsze, tarcza zaczyna się ruszać, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
"Najważniejsza jest stabilna pozycja, a do tego musisz mieć silne ramiona i silne mięśnie korpusu"– punktuje mistrz świata. OK, to można wypracować. Ale co zrobić z drugiem czynnikiem, czyli jak nauczyć się chłodnej głowy? Przecież już po pierwszym nietrafionym strzale czułem, jak mój system nerwowy robi się nieco rozchwiany. "Cały trening strzelecki biathlonisty polega na tym, by na strzelnicy nie myśleć, robić wszystko jak automat" – mówi Sikora, który dla Eurosportu komentuje biathlon na igrzyskach olimpijskich w Pjongczang.
"Kiedy zdobywałem srebro olimpijskie, przy ostatnim strzelaniu tak było – świadomość wróciła do mnie po ostatnim strzale". Zrobiłem kolejnych kilka rund i wbiegłem na stanowisko. Miałem dwa magazynki. Pierwszy i same pudła. Załadowałem ostatni. Nie chciałem kończyć z 5 pudłami: trafiłem 3 na 5. I zrozumiałem zawodników, którzy po ostatnim udanym strzelaniu biegną do mety jak na skrzydłach.
Więcej o biathlonie i wrażeniach redaktora przeczytasz w najnowszym numerze MH.