Andrzej Bargiel zjechał z K2 na nartach

Szczyt K2 zimą okazał się silniejszy i odparł polską ofensywę, ale za to poddał się latem. Najtrudniejsza góra świata uklękła przed Andrzejem Bargielem, który jako pierwszy na świecie zjechał z niej na nartach.

Andrzej Bargiel fot. Marek Ogień / Red Bull Content Pool
fot. Marek Ogień / Red Bull Content Pool

Polskiego skialpinistę mieliście okazję poznać na łamach MH w listopadzie 2016 roku, po tym jak zjechał na nartach z pięciu najwyższych szczytów byłego Związku Radzieckiego, zdobywając tytuł Śnieżnej Pantery. Wszystkie te góry zdobył w czasie poniżej 30 dni, poprawiając osiągnięcie słynnego Denisa Urubki aż o 12 dni. Rekord nie był celem wyprawy, bo Andrzej Bargiel w górach szuka przede wszystkim przygód, a nie czasówek - te przychodzą niejako przy okazji.

Tekst zakończyliśmy wtedy proroczymi słowami, że kolejny wyczyn Bargiela będzie na pewno czymś, czego nie dokonał nikt przed nim. No i proszę - sprawdziło się. K2 musiało uznać wyższość fantazji, determinacji i wyjątkowych umiejętności polskiego skialpinisty. Przeczytaj nasz materiał z 2016 roku, a dowiesz się, jak ten kozak wpadł na to, by zdobywać ośmiotysięczniki w sprinterskim stylu, jak odebrał Urubce jeszcze inny rekord, a nawet jak zjeżdżał ze szczytów na jednej narcie.

 

Andrzej Bargielfot. Marcin Kin
fot. Marcin Kin (Zdjęcia z wyprawy Śnieżna Pantera. Rok 2016)

 

Od metody oblężniczej do sprintu

Zdobywanie najwyższych gór na świecie przypomina średniowieczne oblężenia. Zakłada się obozy, przygotowuje ogromne ilości zaopatrzenia, przypuszcza wiele szturmów, a i tak atakujący często muszą uznać wyższość przeciwnika i jak niepyszni odstąpić od skalistych murów. Metoda jest od lat praktycznie taka sama i przez długi czas nie było żadnego konia trojańskiego, żadnej sztuczki, która pozwoliłaby skrócić czas potrzebny na zdobycie szczytu. Aż do momentu, gdy ludzie wpadli na to, że z ośmiotysięczników też da się zjeżdżać na nartach.

Dzięki temu etap mozolnego schodzenia, gdy himalaiści są wyczerpani, czyli najbardziej niebezpieczna część wyprawy, da się skrócić kilkakrotnie. Jeśli dołożyć do tego wydolność wyczynowego sportowca, okaże się, że zamiast oblężenia można przystąpić do Blitzkriegu, czyli wojny błyskawicznej. I ten właśnie patent postanowił w swoich wyprawach stosować Andrzej Bargiel, który ma już na koncie zjazdy z trzech ośmiotysięczników: Shishapangmy, Manaslu i Broad Peaka.

Biegiem na Elbrus

Zanim zaczął oglądać świat z góry, trenował piłkę nożną i kolarstwo, ale od kiedy pierwszy raz stanął na nartach, wiedział, że to właśnie one są dla niego numerem jeden. W świat skialpinizmu wciągnął go brat, Grzegorz Bargiel – przewodnik górski i ratownik TOPR. Już drugie wyjście na narty w góry to były zawody, które zresztą zakończył z nie najgorszym wynikiem. I weszło mu to w krew, ponieważ później został mistrzem Polski w tej dyscyplinie i wszedł na stałe do światowej czołówki.

Po drodze posmakował biegów górskich (wziął udział w biegu na Elbrus – szczyt o wysokości 5642 m n.p.m. – i z czasem 3:23:37 pobił poprzedni rekord aż o 32 minuty) oraz himalaizmu. Po sukcesie na Elbrusie został bowiem zaproszony na wyprawy w Himalaje – na szczyty Manaslu i Lhotse. Zetknął się z najwyższymi górami świata, ale od razu wiedział, że oblężnicze metody nie odpowiadają jego temperamentowi.

 

Andrzej Bargielfot. Marcin Kin (Zdjęcia z wyprawy Śnieżna Pantera. Rok 2016)
fot. Marcin Kin (Zdjęcia z wyprawy Śnieżna Pantera. Rok 2016)

 

"Zakładanie kolejnych obozów, rozbijanie namiotów, wynoszenie depozytów jedzenia i sprzętu – to wszystko trwa tak długo, a ja chciałem działać w innym stylu. Być nieustannie w ruchu i zjeżdżać na nartach, tak by wejście i powrót do bazy zajmowało góra 24 godziny" – mówi Bargiel. Tak powstał projekt "Hic Sunt Leones", nazwany od łacińskiej sentencji służącej do oznaczania obszarów nieodkrytych, krajów nieznanych. Nazwa trafiona idealnie, bo zjazdów z najwyższych szczytów na Ziemi w tak błyskawicznym tempie nie próbował nikt przed nim.

Na jednej narcie

Andrzej Bargiel nie skupia się jednak na rekordach. Nie chodzi tylko o zaliczenie najwyższych gór świata, ale przede wszystkim o jazdę na nartach, eksplorację i przygodę. Dlatego w 2016 roku, zamiast na kolejny ośmiotysięcznik, wyruszył do krajów byłego Związku Radzieckiego, by zdobyć tytuł "Śnieżnej pantery", nadawany tradycyjnie zdobywcom pięciu siedmiotysięczników, które leżały niegdyś w granicach ZSRR. Mimo że to niższe góry, całe przedsięwzięcie stanowiło najtrudniejszą próbę sił, której do tej pory podjął się Bargiel.

Andrzej Bargiel fot. Marcin Kin
fot. Marcin Kin (Zdjęcia z wyprawy Śnieżna Pantera. Rok 2016)

"Z jednej strony było to ogromne wyzwanie logistyczne, ponieważ musieliśmy w błyskawicznym tempie przemieszczać się między kilkoma krajami z ogromną ilością sprzętu. Po drugie, podczas wyprawy kręciliśmy program z telewizją Discovery, więc musiałem myśleć nie tylko o swoim planie, ale byłem zależny od całej ekipy. I w tym zamieszaniu miałem w krótkim czasie dokonać aż pięciu ataków szczytowych, czego do tej pory nigdy nie robiłem" – opowiada narciarz.

Podczas realizacji nie obyło się bez niespodzianek. "Gdy przybyliśmy o 16 do bazy pod Chan Tengri, jej kierownik powiedział, że jeśli nie wyjdę w górę od razu, przez długi czas nie będę miał drugiej sposobności, bo nadchodzi załamanie pogody. Spakowałem więc plecak, położyłem się spać, a o 4 rano ruszyłem. Wszystko poszło dobrze, chociaż podczas zjazdu złamałem nartę i musiałem wracać na jednej. Na szczęście wydarzyło się to już po pokonaniu największych trudności terenowych. Podobną sytuację miałem też na Piku Pobiedy, tylko tam narta mi się wypięła i ją zgubiłem" – opowiada.

Bo liczy się przygoda

Każdy ze szczytów udało mu się zdobyć w czasie poniżej 24 h (od wyjścia do powrotu do bazy), a zaliczenie wszystkich trwało niecałe 30 dni. I – jak to w przypadku Andrzeja – miała być głównie przygoda i eksploracja, a przy okazji trafił się wyczyn, ponieważ poprzedni rekordzista – słynny rosyjski wspinacz i himalaista Denis Urubko – potrzebował na to osiągnięcie 42 dni. Swoją drogą nie ma on szczęścia do Bargiela, który bijąc wspomniany rekord w biegu na Elbrus, poprawił mocno właśnie osiągnięcie Rosjanina.

Na liście kolejnych miejsc, które planuje odwiedzić Bargiel, są m.in. Mt. Everest, Grenlandia czy Ameryka Południowa, ale to zestawienie widnieje na stronie internetowej chyba tylko tak pro forma. Bo co konkretnie strzeli mu do głowy, nie wie pewnie nawet on sam. Można tylko bez większego ryzyka założyć, że będzie to rzecz, której przed nim nikt jeszcze nie dokonał.

 

Andrzej Bargielfot. Marcin Kin
fot. Marcin Kin (Zdjęcia z wyprawy Śnieżna Pantera. Rok 2016)

 

W wysokich górach

Andrzej Bargiel radzi, o czym trzeba pamiętać w górach, gdy wskazówka wysokościomierza przekracza 3 tysiące metrów.

Pij dużo wody

Na wysokości 5000 m n.p.m. godzina samego oddychania kosztuje organizm szklankę wody, dlatego pamiętaj, by dużo pić (4-5 l) w ciągu dnia. Nawet jeśli wydaje Ci się, że się nie pocisz i nie czujesz dużego pragnienia.

Ostrożnie do góry

Wycieczka pierwszego dnia na alpejski trzytysięcznik może skończyć się przykrą niespodzianką – już na takiej wysokości ludzie szybciej się męczą i boli ich głowa. Nie szarżuj więc i do wysokości przyzwyczajaj się powoli.

Uwaga na słońce

Słońce w wysokich górach jest bezlitosne – uszkadza wzrok i błyskawicznie pali skórę. Dlatego na nosie miej cały czas odpowiednie okulary, a na skórę nakładaj często krem z wysokim filtrem (50 UV).

Bądź przygotowany

Banał, ale z pogodą naprawdę nie ma tam żartów. W lecie musisz być gotów na wichurę i śnieg, a w zimie na słoneczną kąpiel na podejściu. Lepiej zabrać niezbędne ubrania i nieść cięższy plecak, niż dać się zaskoczyć.

Zobacz również:
REKLAMA