Zimowy surfing na falach Bałtyku [reportaż]

Od lodowatej wody oddziela ich tylko 5mm neoprenowej pianki. W połączeniu z ogromną dawką adrenaliny tyle wystarczy, by zapewnić ciepło na 2-3 godziny surfowania. Bo na Bałtyku najlepiej pływa się zimą.

surfing zimą fot. Krzysztof Jędrzejak / Baltic Surf Scapes
Surfer Kamil Piotrowski wyczekuje na odpowiedni moment, aby wskoczyć do wody z falochronów w Chałupach. (fot. Krzysztof Jędrzejak / Baltic Surf Scapes)

Zima może jak co roku zaskoczyć drogowców, ale na pewno nie surferów. "Czekamy na nią przez cały rok, bo to właśnie wtedy warunki do pływania na Bałtyku są najlepsze" – mówi Krzysztof Jędrzejak, surfer i fotograf z Trójmiasta.

"Arktyczne prądy pobudzają wody, które przez resztę roku są dość leniwe, dzięki czemu tworzą się długie, równe fale, dające warunki możliwie bliskie do tych, jakie można spotkać na oceanie" – wyjaśnia Jędrzejak. Takie warunki zdarzają się najwyżej kilkanaście razy w ciągu roku, bo Bałtyk to mocno chimeryczny akwen. I cała sztuka polega na tym, żeby ich nie przegapić.

Dlatego surferzy ślęczą codziennie przy komputerowych monitorach, sprawdzając prognozy pogody, przygotowywane przez specjalistyczne serwisy.

"Na morskich mapach wypatrujemy danych dotyczących tzw. swelli, które wyrażają energię wody. Ta bowiem przekłada się na obecność i jakość fal. Mają one trzy parametry: wysokość, kierunek i okres, czyli czas, co jaki pojawia się kolejna. Jeśli wszystkie trzy się zgrają, wiemy, że kolejnego dnia musimy ruszać na wodę" – dodaje Krzysztof Sikora, kolejny z grupy trójmiejskich surferów.

surfing zimą fot. Krzysztof Jędrzejak / Baltic Surf Scapes
Skok z mola to dla doświadczonych surferów często najszybszy sposób, by dostać się do miejsca, gdzie łamią się fale. (fot. Krzysztof Jędrzejak / Baltic Surf Scapes)

Prognoza pogody

Zbierają się wczesnym rankiem, który zimą wydaje się środkiem nocy. Chwytają deski, które poprzedniego dnia posmarowali woskiem (aby stopy lepiej trzymały się śliskiej powierzchni), wrzucają do bagażników neoprenowe pianki z kapturami, rękawice i buty, wciskają w siebie na szybko jakieś kaloryczne śniadanie, chociaż o 5 rano człowiek nie ma specjalnej ochoty na jedzenie, skrobią pokryte szronem szyby samochodów, a potem pędzą w stronę wybrzeża.

Wybór konkretnego miejsca zawsze jest obarczony sporym ryzykiem. "Prognoza pogody to jedno, ale kwestia, jak rzeczywiście zareaguje morze, to już zupełnie inna sprawa" – opowiada Krzysztof Sikora. Żeby trafić w dziesiątkę, czyli idealną falę, potrzebne jest zbierane latami doświadczenie.

"Nieraz zdarzało się, że wracaliśmy z kwitkiem, bo warunków nie było, chociaż wszystko na nie wskazywało. Na szczęście lata obserwacji pogody i zachowania morza z czasem sprawiły, że mamy już całkiem niezłą skuteczność w doborze odpowiednich spotów" – śmieje się Sikora.

Niepewność jest jednak zawsze. Dlatego pędem wyskakują z aut i biegną na brzeg, by jak najszybciej zobaczyć, czy to jest "ten dzień". Gdy okazuje się, że tak, pod pochmurnym niebem wybucha dziki entuzjazm, a po chwili na piasku pojawia się grupa golasów nerwowo pozbywających się ubrań.

"Pływamy tylko w piankach, a samochód nie jest najwygodniejszym miejscem do przebierania się. Dlatego robimy to na zewnątrz, na mrozie. Wszystko dzieje się jednak tak błyskawicznie, że nawet nie zdążymy zmarznąć" – opowiada Jędrzejak. Potem jeszcze tylko szybka rozgrzewka, chociaż przeważnie są tak podekscytowani nadchodzącym surfowaniem, że właściwie jej nie potrzebują, i ekipa ląduje w morzu.

surfing zimą fot. Krzysztof Jędrzejak / Baltic Surf Scapes
Grupa trójmiejskich surferów przeciera ślady w drodze na plażę w Rozewiu. (fot. Krzysztof Jędrzejak / Baltic Surf Scapes)

Władcy fal

Woda ma przeważnie temperaturę kilku stopni Celsjusza. Najniższa, przy jakiej pływali, wynosiła 2-3 °C, a powietrze miało wtedy kilkanaście stopni na minusie. Dla przeciętnego człowieka takie warunki wydają się totalnym hardcorem, ale surferzy je bagatelizują.

"To wygląda znacznie gorzej niż jest w rzeczywistości. Pianki o grubości 5-7 mm zapewniają naprawdę niezły komfort termiczny, bo odrobina wody, która się pod nie dostaje, szybko się ogrzewa. Trzeba tylko pilnować, żeby cały czas się ruszać, bo inaczej rzeczywiście robi się zimno. Dlatego gdy już wchodzimy do wody, wykorzystujemy czas na maksa i nieustannie pływamy. Uciążliwe bywają tylko kilkuminutowe okresy oczekiwania na fale" – mówi Jędrzejak.

A czasu nie ma zbyt wiele, bo surfingowa sesja trwa jakieś 2-3 godziny, w czasie których udaje się złapać maksymalnie 20-30 fal. To i tak więcej niż latem, ponieważ w zimie niewielka grupka suferów niepodzielnie rządzi na falach.

"W lecie na wodzie czasem robi się naprawdę tłoczno. Obok coraz większej grupy surferów o swoje miejsce walczą również kajakarze, bodyboarderzy i ludzie pływający na supach, czyli deskach z wiosłami. I to właśnie jest drugi powód, dla którego pływamy zimą. Na wodzie jesteśmy sami, więc możemy totalnie skupić się na pływaniu. Jesteśmy tylko my i fale" – gdy Krzysztof Sikora o tym opowiada, w jego głosie słychać autentyczny zachwyt.

Rozmowa o tym, co czują podczas pływania, przypomina dyskusję, jaką prowadzi się ze ślepym o kolorach. Sikora dokonuje jednak cudów, próbując wytłumaczyć mi, jak to jest ślizgać się po fali. "Wypatrujemy momentu, w którym spiętrzona masa wody się załamuje: wtedy można na nią wskoczyć. 

surfing zimą fot. Krzysztof Jędrzejak / Baltic Surf Scapes
Święto Trzech Króli 2017 roku. Temperatura wody miała 3 stopnie Celsjusza, powietrza minus kilkanaście. (fot. Krzysztof Jędrzejak / Baltic Surf Scapes)

Jeśli fala jest wysoka, czyli sięga ponad głowę dorosłego człowieka, a takie się na Bałtyku zimą zdarzają, tworzy się jakby tunel o długości 100-200 metrów, przez który się przedzieramy. To nie może trwać długo, ale my mamy wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. A my płyniemy i płyniemy" – wizualizuje Sikora, a ja rzeczywiście czuję, jakbym był tam z nim.

Bez zagrożenia

Zima ma jednak swoje prawa i nie da się bez końca ich naginać. Po 2-3 godzinach przy samochodach znowu pojawia się grupa parujących na mrozie postaci, które wykonują nieco dziwaczne ruchy, usiłując pozbyć się mokrych pianek.

"W czasie pływania rozgrzewamy czasem dłonie i stopy, wlewając do rękawiczek i butów gorącą wodę, ale pod koniec ręce mamy już często mocno zgrabiałe. Ciężko wtedy ściągnąć piankę, na której na dodatek pojawiają się sople lodu, dlatego pomagamy sobie nawzajem, żeby jak najszybciej znaleźć się w nagrzanym samochodzie. I wyrzucić z siebie emocje, które właśnie przeżyliśmy na wodzie" – opisuje Sikora.

Niebezpieczeństwo? Surferzy ponownie bagatelizują swoje wyczyny. "Czekamy, aż sztorm przejdzie i dopiero wtedy wychodzimy na wodę, która jest już spokojna. Nawet wiatr, który zaczyna wiać od brzegu, nie jest wtedy zbyt mocny. Pływamy na dość płytkiej wodzie, w której często grunt łapie się nogami, bo tam tworzą się najlepsze fale. Nie ma też tłoku, więc trudno oberwać czyjąś deską – wylicza Jędrzejak. – W zamian za to dostajemy najlepsze fale, niczym niezakłócony kontakt z surową, zimową przyrodą, oraz świadomość, że jesteśmy pionierami i przecieramy szlaki. A ja na dodatek mogę zrobić unikatowe zdjęcia. Z tym Bałtykiem pod domem po prostu wygraliśmy los na loterii".

Zobacz również:
REKLAMA