To nie jest piątkowe popołudnie, jakie znamy. W Strefie Gazy jakąkolwiek myśl o wieczornej imprezie, rozciągniętej na cały weekend, skutecznie zagłusza dźwięk wystrzałów z karabinów maszynowych. Sączący się z puszek gaz łzawiący tylko przypomina dyskotekowy dym, gdy grupa znudzonych palestyńskich nastolatków rzuca kamieniami w izraelskich żołnierzy po drugiej stronie przejścia granicznego Erez. Jest 11 grudnia 2015 roku, narastające powoli napięcie znów znajduje swoje ujście w regularnej ulicznej bitwie.
To zdecydowanie nie jest piątkowe popołudnie, jakie znamy. Kilkaset metrów dalej ma miejsce osobliwa scena, zwłaszcza biorąc pod uwagę ścieżkę dźwiękową. Czterech młodych mężczyzn bez koszulek dosłownie zwisa na drutach wychodzących z betonowej konstrukcji. Ich ciała napinają się jak posągi, twarze wykrzywia grymas bólu. Ten obrazek trwa jeszcze ponad dwie minuty, gdy w końcu jeden z nich zeskakuje na ziemię, rozluźniając zmęczone ręce.
WOJNA INACZEJ: Cywil w strefie walki - jak przeżyć?
„To nie była bułka z masłem” – śmieje się. Dołączają do niego pozostali. Stają w grupce, do której podchodzi fotograf. Chce im pokazać zdjęcia, które właśnie zrobił. Tłumaczy im ideę kadru, ale oni tego nie słyszą – wszystkim wciąż w uszach brzmi wybuch, który właśnie rozległ się nieopodal. Kolejny wstrząs powoduje grupowe wzdrygnięcie, jak na filmach, ale nikt nie zrywa się do ucieczki.
Wszyscy, nawet fotograf i autor tych słów, zdążyli do dźwięków eksplozji i wystrzałów czy widoku sypiących się w gruzy budynków i krwi przywyknąć. Co nie znaczy, że nie robi to na nich wrażenia. Robi, jednak dla członków Bar Palestine – jedynej w Strefie Gazy grupy kalisteników – konflikt to rzeczywistość, innej nie znają. Młodzi mężczyźni po prostu próbują się odrobinę w niej rozepchać, trochę ją oswoić. Dlatego właśnie każdą wolną chwilę wykorzystują na trening.
Pełna kontrola
Podczas gdy w Europie czy Stanach na te wszystkie drążki, drabinki czy specjalne klatki, które składają się na strefy do treningu ulicznego, idzie gruba kasa, w Strefie Gazy członkowie Bar Palestine mają to za darmo. Może nie do końca, bo przecież gdyby się uprzeć, rachunek za spadające na budynki bomby można by komuś wystawić.
„Tylko wówczas mówilibyśmy o polityce, a nie treningu – mówi Mohamed al-Zaharna, tłumacz, który pół roku wcześniej został nieoficjalnym menedżerem grupy, rozwijając jej profile w mediach społecznościowych. – Ci faceci dosłownie żyją street workoutem. Wykonują ewolucje, na które nikt wcześniej nie wpadł. Gdyby znaleźli się w jednej sali treningowej z uznawanymi za najlepszych na świecie, błyszczeliby na ich tle”.
Członkowie Bar Palestine nie ukrywają, że na taką weryfikację ich umiejętności tylko czekają. Grupa składa się z czterech osób – kapitanem jest Bakr al-Makadmeh, 23-letni mechanik z Al-Remal, który kalistenikę uprawia już od pięciu lat. Dwuletnim stażem treningowym mogą pochwalić się jego kumple: Mahmoud Nasman (23 lata), Iyad Aiyad (22 lata) i Suliman Taleb (21 lat). Przyjaciele od dziecka, al-Mahadmeh i Nasman, spotkali po raz pierwszy pozostałych dwóch w 2013 roku.
Grupa Bar Palestine powstała jeszcze w tym samym tygodniu. „Zacząłem jak chyba każdy chłopak w moim wieku, czyli od zajawki znalezionej w internecie – mówi al-Makadmeh. – Dla mnie był nią Hannibal For King, którego znalazłem na YouTubie. Zamocowałem w drzwiach drążek i tak to ruszyło”. Nic dziwnego – ta historia może poruszyć każdego. Hannibal to jedno z największych nazwisk street workoutu – bezdomny z Nowego Jorku, który trenował na placach zabaw dla dzieci, dzięki filmikom zamieszczonym w sieci błyskawicznie został podziwianym przez miliony kalistenicznym guru.
Bakr al-Makadmeh ma nadzieję, że taka historia może się powtórzyć. „Tym bardziej że kalistenika zrodzona jest z potrzeby ruchu i treningu przy minimum dostępnego sprzętu. To w końcu prosta sztuka wykorzystywania do ćwiczeń w zasadzie wszystkiego. Ogranicza nas tylko wyobraźnia” – mówi. Ma rację – wystarczy popatrzeć na zdjęcia obok. Choć nie do końca, bo oprócz wyobraźni grupę ogranicza także konflikt i specyfika Strefy Gazy.
„W zasadzie nie ma tu siłowni. Jest kilka miejsc, w których można trenować, ale nastawione są one raczej na klasyczny bodybuilding. Ciężkie hantle nijak się jednak mają do kalisteniki – mówi al-Zaharna. – Grupa czasami ćwiczy na placu zabaw dla dzieci, głównie wcześnie rano, zanim pojawią się pierwsze dzieciaki, a zwłaszcza strażnicy”. Jedyną pewną opcją jest plaża z wrakami kutrów rybackich i upadające pod wpływem bomb budynki.