Wyznanie wiary
Kiedy w następnych dniach jeżdżę moim wózkiem golfowym na śniadanie, uważnie staram się machać do wszystkich, żeby nie zostać wziętym za dupka. Nad warzywnym omletem (smaczny) i grysikiem (zdecydowanie nie) obserwuję innych klientów. Cztery blond kobiety, które najlepiej można opisać jako zamożne mamuśki z przedmieść, omawiają swoje plany odejścia od mięsa i debatują nad problematyczną naturą cukru w sokach owocowych.
Moją misją na dzisiaj jest wyjść poza zaplanowaną trasę wycieczki i spotkać zwykłych mieszkańców. Najpierw spotykam wprawiającego w zakłopotanie swoją szczerością mężczyznę, który mówi mi, że przyjechał do Serenbe w wyniku niecodziennych okoliczności. Jego żona postanowiła ukończyć jakiś bzdurny kurs szamańskich praktyk i odeszła od niego ze swoim guru. Mąż dokopał się do jego przeszłości i odkrył, że szaman to oszust, ale żony to nie przekonało. Ponieważ jednak wcześniej często jeździł na wakacje do Serenbe, mając miłe wspomnienia, postanowił się tu przeprowadzić.
Mówi, że czas spędzony na bieganiu po okolicznych leśnych ścieżkach i śpiewaniu pełnym głosem piosenek country puszczanych na swoim iPodzie pomogły mu wrócić do równowagi po rozpadzie małżeństwa. Kobieta o imieniu Jemmi ma również osobliwy początek swojej historii. Podczas podróży służbowej zatrzymała się w New York’s Maritime Hotel – słynnym ze względu na bycie rzekomo nawiedzanym przez duchy.
Gdy telewizor w jej pokoju sam się włączył, zrobiła to, co każda rozsądna osoba zrobiłaby na jej miejscu: zeszła do hotelowego baru. Tam barman pokazał jej artykuł w „New York Timesie” o Serenbe. Zaintrygowana, zdecydowała się je sprawdzić i również uznała Serenbe jako krzepiące miejsce.
Nieśmiała i introwertyczna Jemmi martwiła się, że trudno jest jej nawiązywać nowe przyjaźnie, lecz Serenbe rozwiązało ten problem. „Pewnie, wpadanie na ludzi przy odbieraniu poczty nie załatwi długotrwałych przyjaźni, ale przełamuje lody i pomaga poznawać i łączyć ludzi”. Podczas lunchu dołączyły do mnie dwie pary. Ponownie, bez żadnego namawiania, od razu rozpoczęli monologi o tym, co czyni Serenbe miejscem tak wyjątkowym. Glenn, siedzący obok mnie Anglik, jest instruktorem outdooru w Peak Districkt. Jest też kaskaderem i dublował Roberta Downeya Jr. w serii Marvela. Ale mimo swojej kariery, najszczęśliwszy jest, śpiewając piosenki ze śpiewnika „żyjącego wolniej Serenbe”.
„Myślałem, że takie miejsca już nie istnieją... To jak za dawnych lat...” – mówi. W pierwszej chwili pomyślałem, że takie zdanie brzmi śmiesznie w ustach kogoś tak młodego, ale okazało się, że Glenn dobiega 50-tki – jest dobre 15 lat starszy, niż wygląda. A to nie jest anomalia. Jon, który siedzi naprzeciwko mnie, mógłby uchodzić za przystojnego 45-latka, a niebawem dobije 60-tki. Jako 29-latek czuję, że wypadam, cholera, dość mizernie. Jon opowiada mi, jak to złamał sobie żebra, spadając ze swojego skutera. Mając nadzieję, że przyspieszy proces gojenia, próbował licznych terapii alternatywnych, ale najbardziej przekonały go zalety „kremu z czynnikiem na wzrost tkanki łącznej”.
Dopytałem więcej i zostało mi wyjaśnione – to krem z komórek pozyskiwanych z napletka. Ostatnia wieczerza Mojej ostatniej nocy jestem zaproszony na kolację z młodszym pokoleniem rodziny Nygren: trzema córkami i ich mężami. Jeśli wierzyć w plotki o sektach, to spodziewać by się można, że ci tutaj będą przyszłymi przywódcami czekającymi w kolejce. Tymczasem wszyscy ludzie, których spotykam, są w większości... cóż, normalni. Po wypiciu zbyt dużej ilości wina idziemy do jednego z ich domów. Pijemy tam piwa, palimy trochę trawki (to w końcu Ameryka), strzelamy partyjkę bilarda i oglądamy najlepsze sceny z NBA. Następnego ranka czuję się zdecydowanie daleko od „wellness”.
Niestety, nie mam czasu, by przetestować skuteczność leczniczego ogrodu lub medytacyjnego labiryntu na kaca. Zasiadam do mojego ostatniego śniadania i widząc, że nie mam kogo podsłuchiwać, przeznaczam chwilę na pomyślenie o moim pobycie w tej utopii wellness. W skrócie? Kupili mnie. Fakt, że krem z napletka i podpis z żaglówką są trochę szurnięte, ale ta ilość zabawnych odchyleń od etosu miejsca jest warta namysłu.
Serenbe to przypadek testowy. Blisko współpracując z naukowcami, jego założyciele chcą zebrać mocne dowody na to, że społeczeństwo będące w kontakcie z naturą i funkcjonujące w ramach społeczności ma pozytywny wpływ na zdrowie. Trzeba jednak wspomnieć, że dostrzeganie właściwości zdrowotnych w przebywaniu na powietrzu i duma obywatelska nie są wystarczające, by zamieszkać w Serenbe.
Nygren twierdzi wprawdzie, że jedyne dwa warunki wstępne to „paszport i nadzieja” , ale gdy popatrzeć na ceny posiadłości, powiedziałbym, że 6-cyfrowe wynagrodzenie będzie trzecim do spełnienia. Po powrocie do Londynu sprawdzam moją skrzynkę przychodzącą i znajduję 230 e-maili, które ignorowałem przez ostatnie kilka dni. Zostawiam swoje dane na lotnisku, ponieważ moja torba nigdy nie wyleciała z Orlando, potem ustawiam się na opóźniony pociąg z Gatwick do domu. Już tęsknię za jeżdżeniem w wózku golfowym i popijaniem 6-procentowego piwa craftowego. Gdy wspinam się na wzgórze do swojego domu, macham nieznajomemu, który oczywiście mnie ignoruje. I wiem, co sobie myśli: „Co to za dupek?”
Komentarze