Jeremy Renner siedzi w barowym ogródku hotelu Sunset Tower w Los Angeles. Powietrze lekko pachnie dymem. Pożary wciąż szaleją w Kalifornii i na całym Zachodnim Wybrzeżu. Ten o nazwie Caldor rozgorzał 14 sierpnia w odległości ponad 112 km na południowy zachód od jeziora Tahoe, nad którym Renner ma swoje ranczo. Kiedy się spotykamy, ogień wciąż nie jest w pełni opanowany. Choć tym razem jego dom jest bezpieczny, ryzyko wraca wraz z każdym kolejnym suchym sezonem. „Ogień był już niecałe pół mili od nas. Trochę się przestraszyliśmy – mówi Renner, który przeszedł pełne szkolenie w ochotniczej straży pożarnej. – Nauczyłem się obsługiwać wozy strażackie, żeby móc chronić siebie i swoich sąsiadów” – dodaje
W odróżnieniu od reszty z nas, ten facet nie spędził lockdownu, oglądając w gaciach Netfliksa i scrollując Instagram. On po nocach wyszukiwał na aukcjach internetowych... wozy strażackie. I całkiem sporo z nich kupił. „Nazbierałem 30 wozów i trzymam je w odległości 100 stóp od hydrantu – mówi. – Nie gaszą pożarów, ale potencjalnie mogłyby”
Fakt, że Jeremy Renner zamiast wypasionych sportowych bryk kolekcjonuje używane wozy strażackie, nie powinien być zaskoczeniem dla nikogo, kto obserwuje jego karierę. 50-letni aktor jest dokładnie taki jak one: pragmatyczny, wzbudzający raczej szacunek niż miłość, niezauważany, dopóki nie okazuje się niezastąpiony. No i potrafi rozkręcić imprezę. Aktor i tata kilkuletniej dziewczynki przerobił jedną z maszyn na „urodzinobus” dla dzieciaków, taki konkretny – z dmuchanym zamkiem na dachu. „Sprężarka wewnątrz wozu pompuje dmuchańca, który w pewnym momencie wystrzela w górę! – opowiada podekscytowany. – A od strony platformy jest automat do lodowych napojów i rożków”
Projekt nadawania nowego życia starym samochodom obejmuje już około 200 pojazdów. Wszystkie były odnawiane na jego ranczu w Nevadzie, na którym – jak sam mówi – zamiast koni hoduje konie mechaniczne. Poza wozami strażackimi Renner odnawia i przerabia także inne pojazdy użytku publicznego. Ze starego ambulansu zrobił na przykład przychodnię weterynaryjną, a z kilku miejskich autobusów – mikrodomki glampingowe. Ma również w planach stworzenie barber shopu na kółkach i mobilnej siłowni – o ile upoluje sprawne vany, które będzie mógł wypuścić na drogi.
Renner udowadnia, że nic nie jest jednorazowe ani niezmienne – zawsze możesz coś ulepszyć, przetworzyć według własnych potrzeb. „Nie znoszę stagnacji. Kiedy woda spływa po skale, nie zatrzymuje się tylko dlatego, że na jej drodze stanie kamień: po prostu opływa go dookoła. Zajmie jej to więcej czasu, ale w końcu pomknie dalej swoją drogą. Tak samo jest w życiu. Na tym opiera się moja religia, mój system wartości. Nieważne, czy chodzi o autobus, film, dom czy rodzicielstwo – do wszystkiego podchodzę w ten sposób” – zapewnia. Ciągły ruch leży u podstaw filozofii Rennera, którą można by wydać pod tytułem „Zen i podstawy mechaniki wozów strażackich”. Kolejne tomy powstawałyby na bieżąco, bo aktor mówi dużo i potoczyście, popijając mrożoną kawę i pochylając się, kiedy chce coś szczególnie podkreślić. Kolejne zasady swojego światopoglądu wykłada w postaci zgrabnych aforyzmów albo, nazwijmy to, renneryzmów. Wszystkie są zbiorem jego życiowych albo ekranowych doświadczeń i pomagają mu w osiąganiu tego, o co walczy chyba każdy z nas – by być najlepszą wersją siebie.
I choć facet jest chodzącym workiem sprzeczności, ma w sobie jakąś spójność. Policzki cherubinka i nos zabijaki dziwnym sposobem pasują do siebie, nadając jego twarzy charakterystyczny wyraz wiecznego wkurzenia, który aktor nazywa po imieniu: „Resting angry face”, „Resting dick face” albo „Resting bitch face”. Do tego niesamowity sposób mówienia: mrukliwy, ale przyjemny, przerywany częstymi wybuchami śmiechu albo puentami w stylu: „Zero fucks given. Less than zero, if that’s possible”. To cały on. Renner właśnie skończył kręcić dwa miniseriale: marvelowski „Hawkeye” (od przyszłego roku dostępny w Polsce na Disney+) i dużo poważniejszy „Mayor Of Kingstown”. W obu gra głównych bohaterów, chociaż wydaje się mieć to gdzieś. „Nigdy nie chciałem być sławny – mówi. – I nadal nie chcę”. Dom w Hollywood Hills kupił tylko po to, by móc spędzać więcej czasu ze swoją córką, Avą, kiedy nie może zabrać jej na ranczo w Nevadzie, gdzie mieszka na stałe od ośmiu lat. Dwukrotnie nominowany do Oscara aktor wciąż opiera się wtłoczeniu w trybiki celebrycko-medialnej hollywoodzkiej machiny. Pracuje w tej branży, ale na własnych warunkach. „Wszyscy mówią: »Musisz kupić jakąś wypasioną markę tequili« – świetnie naśladuje wszystkowiedzący ton hollywoodzkich snobów. – J***ć to. Ja wolę kupić kilka wozów strażackich. J***ć Clooneya, Reynoldsa i kogo tam jeszcze... – dodaje, wybuchając niepowstrzymanym śmiechem. – Ale spoko, mogą zadzwonić, jak zaczną im się jarać te farmy agawy” – dodaje, mrugając okiem.
Renner dorastał w małym kalifornijskim miasteczku Modesto. Jego rodzice rozwiedli się, gdy miał osiem lat, i od tej pory przemieszczał się bezustannie między dwoma domami – mały podwórkowy zadziora z kluczem na szyi.