Nazwy tych siedmiu „wspaniałych” organizacji zna każdy średnio rozgarnięty kibic: Real Madryt, Bayern Monachium, FC Barcelona, Juventus, Arsenal, Manchester United i AC Milan. Największe rody europejskiej arystokracji piłkarskiej. Ba! Jeden nawet już od blisko stu lat koronowany – przypomnijmy, że 29 czerwca 1920 król Alfons XIII nadał klubowi z Madrytu tytuł Real (Królewski).
ZOBACZ TEŻ: Kobiety i futbol - trudna relacja
No dobrze, ale z czym się je taką Superligę, dlaczego to wytrawne danie może stanąć w gardle przeciętnemu kibicowi i z jakiego powodu będzie najprawdopodobniej ostatnim posiłkiem dla klubów z biedniejszych części Europy, czyli wszystkich bez wyjątku firm z Ekstraklasy?
K jak kasa
Idée fixe tego całego przedsięwzięcia jest oczywiście chęć zysku. Dawno już bowiem wszyscy możni futbolu spostrzegli, że największy poklask, chwała i mamona są tam, gdzie biją się Ci najwięksi, czyli Real z Barcą, Juve z Bayernem, United z Milanem (może tym dawniejszym Milanem…). Wówczas to piłkarze, niczym dzielni rycerze, chętnie stają w szranki i kruszą kopie na największych arenach. Na te mniejsze, do Getafe, Leverkusen czy Genui najchętniej posłaliby swoich giermków. Bo tam i areny małe, i dziewczęta mniej urodziwe, i trzos nie tak ciężki. A swoje trzeba przecież pobiegać. I po kostkach kopią!
No to w zacisznych gabinetach ułożono plan, by stworzyć ligę, w której graliby tylko Ci wybrani. Tylko ci super. Taka superliga z superzyskami. Według niektórych doniesień prasowych Ci najlepsi mogliby wyciągać z nowej formuły nawet 500 mln euro za sezon. Padały nawet większe kwoty, ale nie ma sensu ich tu przytaczać – ważna jest potencjalna skala zmiany. Dla porównania: Real Madryt za zwycięstwo w Lidze Mistrzów otrzymał w 2018 roku 90 mln ojro.
Co prawda Javier Tebas, prezes La Liga i jeden z największych krytyków pomysłu utworzenia Superligi powiedział o tych szacunkach „Dosłownie padłem ze śmiechu”, ale nawet on nie lekceważy do końca planów Bayernu i spółki. Wie, że największe kluby piłkarskie mają środki i władzę, by taki pomysł zrealizować. Dlatego jest się czego bać.
PRZECZYTAJ: Jak zrobić z niej fankę piłki nożnej?
Czego konkretnie? Częstsze gry wielkich z wielkimi i jeszcze szerszy strumień pieniędzy dla nich z tego tytułu to oczywiście mniej wolnych terminów dla maluczkich, mniej pieniędzy, mniej wszystkiego.
Wówczas wszystko jednak ugrzęzło w ogniu oporu UEFA, braku zgody pomiędzy zainteresowanymi i, wreszcie, problemami prawnymi niektórych klubów-założycieli. Futbol uratowany? Nie do końca.
Równi i równiejsi
Ostatnio The New York Times i Associated Press zgodnie podały, że władze UEFA, by nie dopuścić do powstania Superligi i tym samym do utraty potężnego źródła dochodu, zgodziły się na zmiany w rozgrywkach Ligi Mistrzów po 2024 roku. Według ich doniesień aż 24 z 32 drużyn będzie miało zapewniony start w tych rozgrywkach od fazy grupowej bez żadnych eliminacji.
Co więcej reforma miałaby dotknąć również Ligę Europy, która zostałaby zredukowana z 48 drużyn w fazie grupowej – obecnie – do 32 w przyszłości. Powstałby również trzeci poziom europejskich rozgrywek – odpowiednik trzeciej klasy na Titanicu, gdzie o resztki walczyliby Ci biedniejsi.
Warto jednak zaznaczyć, że w ramach tych ostatnich zmagań do rywalizacji mogłyby stanąć 32 zespoły od 2021 roku i 64 drużyny od 2024 roku, co de facto poszerzy liczbę klubów biorących udział w kontynentalnych zmaganiach o piłkarski rząd dusz. Dodatkowo pomiędzy tymi trzema pucharami istniałby system awansów i spadków.
Krąg wzajemnej adoracji
Skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle – można zapytać? Z prostej przyczyny. Problemem nie jest bowiem system awansów i spadków czy liczba drużyn, ale fakt, że cały mechanizm utrudni życie tym biedniejszym. System przewiduje bowiem, że 24 najlepszych uczestników danej edycji zachowa prawo do uczestnictwa również w następnym rozdaniu.
Tylko 8 teamów spadnie do niżej notowanej Ligi Europy. To nie koniec, bo w drugą stronę - z Ligi Europy do elity - awansuje tylko czwórka szczęśliwców. Pozostałe cztery miejsca będą dostępne dla mistrzów krajowych. Oszałamiające cztery miejsca! Wyobraźcie sobie, jakie szanse w takim układzie będą miały Lech Poznań czy Legia Warszawa, by zagrać przy hymnie Ligi Mistrzów. No właśnie: żadnych szans.
Aktualnie i tak jest to piekielnie trudne zadanie, a przecież miejsc do wzięcia jest 15 lub 16. Przy tylko czterech wolnych blokach startowych trudno będzie Ajaxowi Amsterdam czy FC Porto, a co dopiero klubom z naszej części Europy.
Jeśli ta reforma dojdzie do skutku, układ sił w piłkarskiej Europie zostanie na długie lata zalany roztworem silnie wiążącego betonu, chciwości i pogardy dla podstawowej zasady sportu i piłki nożnej: zasady rywalizacji.
Już nie będzie, że piłka jest okrągła, a bramki są dwie. To będzie mecz do jednej bramki.
Źródła: realmadrid.pl, spiegel.de, sport.pl, marca.com, iusport.com