Kiedy w stacji ratownictwa górniczego odzywa się dzwonek, masz 60 sekund, by znaleźć się w wozie bojowym. Alarm to pełna mobilizacja: trzeba wyłączyć emocje i skoncentrować się na akcji. „Dzwonek sprawia, że wchodzisz w stan najwyższej gotowości – mówi Jacek Gąsieniec, zastępca kierownika Górniczego Pogotowia Ratowniczego KGHM Polska Miedź w Sobinie.
– Adrenalina sięga zenitu, a zarazem wyostrza się refleks. Masz sekundy na decyzje: jaki sprzęt, jak ustawić ludzi, żeby nie zwiększyć liczby poszkodowanych. To robota intuicyjna. Nie ma czasu na nadmiar myślenia. Trzeba działać”. Wyzwaniem jest też radzenie sobie ze strachem. „W czasie akcji nie można dać się obezwładnić lękowi, ale boję się gości, którzy mówią, że się niczego nie boją. Strachu nie można całkiem zagłuszać, bo to on powstrzymuje przed podejmowaniem zbędnego ryzyka” – dodaje Gąsieniec.
Męskie zajęcie: Tak wygląda rekrutacja do SAS
Sam uszedł z życiem właśnie dlatego, że raz naprawdę się przestraszył. W czasie akcji ratowniczej wczołgał się w wąską szczelinę, która pozostała z wyrobiska po zawaleniu się stropu, z urządzeniem do namierzania sygnału z lamp górniczych. Wtedy nastąpił wstrząs wtórny. Zdążył się wyczołgać, ale adrenalina spowodowała, że nogi miał jak z waty – koledzy pomagali mu iść.
„Pod ziemią człowiek jest jak zwierzę: musi słuchać instynktów. To naturalne, bo warunki wtedy są nieludzkie. Jesteś odcięty od światła, oddychasz przez aparat, przyjmujesz pozycję jak wąż, kiedy się czołgasz, nie wiesz, co cię spotka za pół metra. I wciąż tak diabelnie mało czasu. »Dawaj, dawaj!« – tłucze się tylko w głowie”.
Jedna drużyna
Nie każdy może zostać ratownikiem. 50% ochotników odpada już na testach psychologicznych – z reguły ci, którzy czują się najsilniejsi. „Chojrakowanie w ratownictwie odpada” – przekonuje Gąsieniec. Jasne, siła fizyczna też jest ważna. Kandydat na ratownika musi się nią wykazać, ale dopiero w drugiej kolejności.
Większość akcji ratowniczych w górnictwie to wielogodzinny wysiłek w wysokiej temperaturze i dużej wilgotności powietrza. Żeby to wytrzymać, trzeba mieć sprawne nie tylko mięśnie, ale też układ krążenia. Dlatego każdy, kto chce się zaciągnąć do jednostki ratowniczej, musi przejść również testy wydolnościowe.
Ratownicy górniczy działają zawsze zespołowo. Do akcji idą w pięcioosobowych zastępach. Liczy się współdziałanie, nie rywalizacja. Potrzebie współzawodnictwa dają upust gdzie indziej – na Międzynarodowych Zawodach Górniczych Zastępów Ratowniczych (International Mines Rescue Competition). Tam też startują jako jedna drużyna.
Miedziowa ekipa jako jedyna na świecie bierze udział w zawodach od pierwszej edycji w 1999 roku. Wtedy Jacek Gąsieniec dopiero robił kurs ratownika – teraz jest kapitanem drużyny. W 2014 roku ratownicy z KGHM wywalczyli czwarte miejsce w Katowicach. W roku 2016 w Sadbury, w Kanadzie, zdobyli brąz w ogólnej klasyfikacji i złoto za akcję sprowadzenia rannego z dużej wysokości za pomocą technik alpinistycznych. To były jedne z trudniejszych mistrzostw.
W podziemnym wyrobisku płonął ogień, a zawodnicy, brnąc w dymie, musieli dotrzeć do źródła pożaru. Później w specjalnym szybie mieli podjąć poszkodowanego, który stracił przytomność na wysokości około 25 metrów. Jak zawsze, było kilka konkurencji: symulacja akcji ratowniczej, pierwsza pomoc, gaszenie pożaru, sprowadzanie rannych z wysokości. Teraz stawia się na realizm i ratownicy wykonują swoje zadania w prawdziwych kopalniach. Tegoroczne zawody odbędą się w czynnej kopalni złota w Rosji – trzeba będzie zmagać się w wyrobiskach, których ratownicy KGHM nie znają.