Pułapka aktywnego urlopu

Nie wziąłeś w tym roku urlopu, biedaku? A pozbawieni taktu znajomi, którzy właśnie wrócili opaleni z wakacji, koniecznie chcą ci opowiedzieć, jak wspaniale się bawili. Nie wierz im!

wakacje, urlop Shutterstock.com
Nie narzekaj na urlop spędzony w biurze - mogło być o wiele gorzej.

W dzisiejszych czasach wypoczynek to nie leniwe wylegiwanie się nad wodą i popatrywanie na panienki. Teraz trzeba wypoczywać aktywnie! Szczególnym uznaniem znawców cieszą się czynności trudne, wykonywane w ekstremalnych warunkach, do których potrzebny jest specjalistyczny, możliwie kosztowny sprzęt. Nie ma to nic wspólnego z przyjemnością, a często stanowi zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia! Nie masz czego zazdrościć swoim kolegom. Wkrótce zrozumiesz, że rezygnacja z urlopu była jedną z najrozsądniejszych decyzji w twoim życiu! A oto, czego uniknąłeś:

Nurkowanie na rafie

Wygląda to fantastycznie tylko w telewizji. W rzeczywistości wymaga ogromnie dużo samozaparcia oraz sił fizycznych. Każdego ranka, po posiłku regeneracyjnym, pakujemy mnóstwo sprzętu na łódkę i wypływamy w morze. Tam z dużą trudnością zakładamy ciężki jak nieszczęście ekwipunek i desperacko rzucamy się do wody.

Pomimo asekuracji, jedyna myśl, jaka nam towarzyszy podczas pobytu pod wodą, to pragnienie przekonania się, czy jesteśmy w stanie, z całym tym ciężarem na plecach, wypłynąć na powierzchnię. Bajecznie kolorowych rybek, niestety, nie widać, bo wszystko zasłaniają bąbelki powietrza.

Rowerem przez Dolinę Śmierci

Ta forma wypoczynku wydaje się szczególnie atrakcyjna osobom, które nie cierpią fauny i flory, czyli głównie specjalistom komputerowym. Wymaga bardzo drogiego roweru górskiego, zaopatrzonego w mały komputer pokładowy mierzący bezustannie wszystkie parametry nasze i roweru, oraz specjalnego stroju z klimatyzacją. Pamiętajmy o zapasie wody w tabletkach. Jedna godzina pedałowania pozbawia nas pięciu litrów wody z organizmu, co korzystnie wpływa na figurę, zdeformowaną zbyt długim ślęczeniem przy komputerze.

Szkoła przetrwania

Atrakcja dla osób na stanowiskach, które w życiu zawodowym są przyzwyczajone do sympatycznych gadżetów symbolizujących status oraz do wydawania poleceń podwładnym. Delikwenta zrzucają bez bagażu w środek dżungli na Borneo i tam pozwala się on straszliwie pomiatać facetowi z gwizdkiem, który przedstawia się jako były komandos. Pod koniec pobytu wszyscy podejrzewają, że jest specjalnie wynajętym sadystą/psychopatą, będącym wcześniej więziennym strażnikiem.

Tym, którzy ujdą z życiem z licznych niebezpieczeństw typu: krokodyle, jadowite węże, trujące rośliny, kąpiel w bagnie czy kanibale, organizatorzy pozwalają na pamiątkę zatrzymać panterkę i hełm korkowy. Za kilkaset dolarów dorzucą jeszcze nóż przetrwania (do kupienia poza tym w sprzedaży wysyłkowej).

Wyprawa na biegun...

...czyli śladami polskich polarników. To jeden z bardziej prestiżowych sposobów spędzania urlopu, ponieważ w sprawę jest zaangażowana polska duma narodowa. Wszystko kosztuje niemałe pieniądze, więc własnych środków na zdobycie bieguna nam zabraknie, nie ma co marzyć. Dajemy się „zasponsorować” kolorowemu dwutygodnikowi, który w zamian za to towarzyszy nam w wędrówce. Nie ma tam dżungli, jadowitych węży, piranii, gryzących robaków.

Przeczytaj też: 4 gatunki kobiet na plaży

To, jak odkrywamy, jest jedyną zaletą tej wycieczki. Poza tym jest zimno, sanie są ciężkie, a proste czynności higieniczne i toaletowe musimy odłożyć na po powrocie. W dodatku na zdjęciach wypadamy wyjątkowo niekorzystnie. Ponieważ widać nam tylko oblodzony czubek nosa, nic dziwnego, że nikt nam nie wierzy, że to byliśmy my. Po trzech dniach zresztą ekipa reporterów się zniechęca, bo uprawianie seksu przy takich temperaturach okazuje się za trudne, nawet dla takich ambitnych facetów, jak my. Po powrocie z pewnym zaskoczeniem studiujemy rachunek za śmigłowiec ratunkowy.

Wilk morski

Zachęceni filmem reklamowym o wyprawie morskiej pt. „Łódka Bols” postanawiamy poznać smak prawdziwej męskiej przygody i zapisujemy się na kurs żeglarski. Pływamy łódką po Bałtyku. Specjalnie wybraliśmy surowy Bałtyk, a nie przyjazne Morze Śródziemne. Wydawało nam się, że stalowosina bałtycka toń i zimne szkwały lepiej pasują do nas, prawdziwych Wilków Morskich. Okazuje się, że co do aury wcale się nie pomyliliśmy.

Na Bałtyku pogoda jak zwykle fatalna, zimny, mokry wiatr wieje ze wszystkich stron, a nasz piękny pomarańczowy sztormiak okazał się mocno przereklamowany. Kiedy wypada na nas coś, co tu nazywa się wachtą, spędzamy najgorsze w życiu godziny, trzymając w zgrabiałych rękach jakieś sznury, a szef całego tego interesu wydziera się na nas okropnymi słowami.

Nikt tak nigdy do nas nie mówił. Usprawiedliwia go tylko fakt, że jest kompletnie pijany, a poza tym wydaje mu się, że każdy bosman tak się powinien zachowywać. Potem z ulgą schodzimy pod pokład, gdzie, jak się okazuje, będziemy śpiewać szanty. Po pięciu minutach nade wszystko pragniemy znowu iść na wachtę.

Poszukiwanie swojego „ja”

Alternatywna forma spędzania wakacji, bardzo modna na Zachodzie. W tym celu należy wybrać się do Indii lub do znanej komuny New Age w Kornwalii. Tam kwaterują nas w zimnym, średniowiecznym zamku, w 30-osobowej sali, na posłaniu z ekologicznej trawy morskiej. Wstajemy o 4 rano, by bez mycia i jedzenia medytować przy wschodzie słońca dwie godziny. Następnie, po lekkim śniadaniu złożonym z kiełków roślin rosnących nie dalej niż o 30 km, udajemy się na bieg transowy.

W programie są spotkania z amerykańskim psychoterapeutą gestalt, australijskim mistrzem zen, homeopatą oraz szkockimi wyznawcami kultu wicca, czyli współczesnymi czarownikami. Silnych emocji dostarcza chodzenie po rozpalonych węglach i wspólne wysyłanie pozytywnych wibracji, jak również posiłki składające się głównie z ziaren zbóż. Mężczyzna może tam nawiązać kontakt ze swoim męskim pierwiastkiem w Indiańskim Kręgu Mocy.

Swojej drogi życiowej poszukamy na tzw. Vision Quest, czyli nocnym biegu z przeszkodami, zakończonym medytacją na polanie w oczekiwaniu wizji naszej misji życiowej. Za pobyt uiszczamy tzw. ofiarę, która wydaje nam się nieco wygórowana, zważywszy na ekologiczny wikt. Istnieje również możliwość zapłaty kartą Visa.

Rodzinna sielanka

Jest to forma wakacji przeznaczona dla ludzi chcących ćwiczyć silną wolę. Pełni poczucia winy, że poświęcamy rodzinie za mało czasu, wykupujemy turnus w renomowanym ośrodku wczasowym. Zaczynamy cierpieć już przy pierwszym śniadaniu, kiedy okazuje się, że przyszło nam dzielić hotel z najstraszliwszymi nudziarzami, jakich ziemia nosiła.

Po posiłku żona chce iść na plażę, więc posłusznie drepczemy za nią z parasolem i kocykiem. Dzieci zatrzymują się po drodze przy każdym trzęsącym się helikopterku, dmuchanym pałacu do skakania, budce z lodami i innych tego typu atrakcjach. Zaciskamy zęby i wyciągamy portfel. Powtarzamy sobie w myślach, że przecież po to pracujemy, żeby dzieci miały trochę lepsze dzieciństwo niż my. Przy wejściu na plażę zatrzymujemy się jak wryci. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy tylu nieatrakcyjnych rozebranych ludzkich ciał naraz. Ale wydaje się, że oprócz nas nikomu to nie przeszkadza.

ZOBACZ TEŻ: Mistrz surfingu w 5 dni

Spędzamy parę godzin na plaży, smarowani przez kochającą żonę olejkiem, do którego natychmiast przyklejają się ziarenka piasku, którym posypują nas nasze pociechy. Cierpimy. Dodatkowe punkty zdobywamy za udział w wieczorku zapoznawczym, budowie zamku z piasku oraz za wycieczkę statkiem z dwójką rozbrykanych dzieci. Wieczorami okazuje się, że absolutnie nie możemy nigdzie wyjść na drinka, ponieważ nie ma z kim zostawić dzieci.

Zaczynamy myśleć o pracy z czułością. Teraz już możesz patrzeć pobłażliwie na znajome ofiary wypoczynku i gdy tylko dopuszczą cię do głosu, opowiedz im, jak cudownie było w cichym, pustym, klimatyzowanym biurze. I jak fantastycznie spędzałeś wieczory w domu (rodzina na wakacjach), tylko ty, kanapa i zimne piwo. I kto komu teraz zazdrości?

Zobacz również:
REKLAMA