Plagi Breslau to w pewnym sensie spełnienie marzeń Patryka Vegi, reżysera tej produkcji. W jednym z wywiadów powiedział: „Wspólnie z Showmax marzymy o tym, by realizować produkcje, które wprowadzają nową jakość na polskim rynku. Wierzę, że >Plagi Breslau< dostarczą widzom rozrywki bez precedensu w polskim kinie”. Mam wrażenie, że przynajmniej częściowo to marzenie się spełniło.
Film kryminalny powinien mieć, według mnie, kilka obowiązkowych elementów. Przede wszystkim musi mieć zagadkę. Po drugie, musi mieć wyraźną postać detektywa - nie musi to zaraz być Philip Marlow, wystarczy policjant albo nawet detektyw amator. Musi tez mieć jakiegoś złoczyńcę. I akcję, która wiedzie nas przez meandry dochodzenia. Wszystkie te elementy w „Plagach Breslau” są.
Zagadka? Jest. Seria spektakularnych zabójstw osób, których na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka absolutnie nic nie łączy.
Detektyw? Jest. A nawet więcej - jest dwóch, a dokładniej - dwie. Bo w tym filmie to kobiety są mądre i silne. Mężczyźni stanowią jedynie tło. W roli policjantki prowadzącej śledztwo odmieniona nie do poznania Małgorzata Kożuchowska, w niczym nie przypominająca Hanki Mostowiak z „M jak miłość” ani Natalii Boskiej z „Rodzinki.pl”. Jest znużona życiem, cyniczna i inteligentna. W roli ekscentrycznej profilerki z CBŚ - wyśmienita Daria Widawska. Obie panie tworzą zgrany duet, wyraźnie wyróżniający się na tle tępawych kolegów z komendy i prokuratury.
Akcja? Jest, i to jaka! Precyzyjny scenariusz odsłania nam minuta po minucie tylko tyle, ile musimy wiedzieć, by się nie pogubić, ale jednocześnie wystarczająco dużo, żeby nie móc się doczekać, co będzie dalej. Są pościgi, są wybuchy, pożary i jak na współczesny kryminał przystało są też zwłoki pokazywane z bliska. Tu wypada pogratulować ludziom od efektów specjalnych: tak realistycznie pokazanej sekcji zwłok nie widziałem nawet w serialu „Kości”.
ZOBACZ TEŻ: 7 plag nowoczesnego świata.
Czwartym elementem niezbędnym w każdym kryminale jest miejsce akcji. W przypadku „Plag Breslau” jest to tytułowy Breslau, czyli Wrocław. Jestem z Wrocławia, oglądałem wrocławską premierę w towarzystwie innych wrocławian i ze dwa trzy razy żachnąłem się, gdy bohaterowie popisywali się umiejętnościami bilokacji. Nie byłem jedyny, który zauważył, że coś jest nie tak z topografią, bo słyszałem gorączkowe szepty obok mnie i za mną. Nie robiłbym jednak z tego zarzutu, bo dla akcji te drobne nieścisłości nie mają żadnego znaczenia.
Co mi się nie podobało? Dwie sceny z wykorzystaniem plutonu kaskaderów. Prawdopodobnie miały dodać filmowi rozmachu, a wyszło… dziwnie. Koń, który galopem pędzi i pędzi, i pędzi, a pokonuje w sumie może 100 metrów. O drugiej scenie nic nie napiszę, bo nie chcę spojlerować, a zakładam, że obejrzysz ten film. Moje wątpliwości budzi również sposób, w jaki pokazani zostali mężczyźni. Policjant z wydziału kryminalnego robiący sobie selfie z ciałem ofiary w tle? Prokurator całujący w czółko dziennikarkę przed kamerą? Znam kilku prawdziwych policjantów i kilku prawdziwych prokuratorów. Nijak mi się to nie klei.
W skrócie: jeśli lubisz kino akcji, bez zbędnej psychoanalizy bohaterów, jeśli po obejrzeniu „Mostu nad Sundem” zatęskniłeś za polską policjantką z krwi i kości, jeśli nie obawiasz się, że uszy zwiędną Ci od nadmiaru słów na „k”, jeśli lubisz wartką akcję, która się trzyma kupy i nie ma żadnych dziur logicznych oraz uczucie ulgi, gdy w końcu wszystko się wyjaśnia, to na pewno nie uznasz tych dziewięćdziesięciu kilku minut za zmarnowane. Skandynawowie mają swoją Sagę Norén, w Anglii od czasów panny Murple przez kino przewinęło się już sporo kobiet ścigających przestępców. My też w końcu doczekaliśmy się kobiety-detektywa z krwi i kości, a polska zbrodnia przestała być siermiężna. Już od 14 grudnia „Plagi Breslau” można obejrzeć w serwisie Showmax. W kinach jedynie poza Polską.
ZOBACZ TEŻ: Męskie lektury ze zbrodnią w tle.