Podczas rozmowy Damon pokazuje zaskakującą, jak na gwiazdę światowego formatu, pokorę.
"Zawsze trudno jest mówić o sobie…" - zaczyna. Potem przerywa i po zastanowieniu kontynuuje: "Niektórzy aktorzy po prostu są gwiazdami filmowymi. Mają to we krwi. Gdy znajdują się na ekranie, nie możesz oderwać od nich oczu. Tacy są niektórzy moi przyjaciele, ale nie ja. To, czy mój film jest dobry, czy tylko da się oglądać, zależy od pozostałych aktorów, a nie tylko ode mnie. Dlatego zawsze zależy mi, żeby do każdej roli znaleźć najlepszych ludzi. Jeżeli tego nie zrobimy, ja sam filmu nie uratuję".
W tym momencie zaczynam się zastanawiać, czy mam do czynienia z urojeniami, fałszywą skromnością, czy może tak głęboką wrażliwością, że nie pomoże jej żaden Oscar. Ale Damon opowiada o sobie, a to nie zdarza się często. Milczę więc, a on mówi dalej, komentując filozofię przeciwstawną do swojej. Jej efektem są gwiazdy, które nie reprezentują sobą niczego wartościowego.
"Oglądanie, jak wożą się limuzynami, jest trochę jak patrzenie na kogoś, kto się onanizuje. Jest to coś tak absolutnie nieinteresującego, że nie mam zamiaru poświęcać na to ani chwili".
Z małą pomocą przyjaciół
Gdy Damona pyta się o sukcesy, on zwykle odpowiada, opisując kogoś, kto pomógł mu je osiągnąć. Zawsze myśli w ten sposób. W jego świecie każdy jest sumą swoich doświadczeń, więc uznanie należy się nauczycielom, a nie studentom. To podejście widać właściwie w każdym kontekście. Zapytajcie go o to, jak dba o formę, a opowie, jak wiele nauczyli go trenerzy. Gdyby zostawić go samemu sobie, po prostu biegłby przez godzinę.
"I byłaby to koszmarna godzina" - dodaje.
Gdy jednak zapytasz o niego kolegów, usłyszysz zupełnie inną historię. "Matt wciąż wyprzedzał swojego dublera, kaskadera" - opowiada George Nolfi, scenarzysta i reżyser najnowszego filmu z Damonem "Władcy umysłów". A odpowiadający za przygotowanie fizyczne trener Matt Baiamonte dodaje: "W czasie biegów na długich dystansach po prostu zajechał mnie na śmierć".
Powtarzam pytanie o sukcesy i znowu napotykam na tę samą pokorę. Próbuję więc wprost: "Matt, musiał przyjść taki moment, w którym zostałeś liderem i przewodziłeś innym, inicjowałeś zmiany i sprawiłeś, że film stał się lepszy".
Być jak Ben Affleck
Na te słowa Damonowi przypomina się, co powiedział jego najlepszy przyjaciel Ben Affleck, gdy byli początkującymi aktorami i pisali scenariusz filmu "Buntownik z wyboru": "Oceniaj mnie po tym, jak dobre są moje dobre pomysły, a nie jak złe są złe". Damon uznał, że to właściwe podejście.
"Jeśli jednemu z nas przychodzi do głowy absolutnie poroniony pomysł, co zdarza się bez przerwy, drugi bez mrugnięcia okiem mówi mu prawdę prosto w twarz. Nie czujemy się urażeni i po prostu kombinujemy dalej".
Odpowiadając w ten sposób, Damon oczywiście robi unik. W jego historii Affleck jest nauczycielem. Być może jednak w tym momencie zostało zasiane ziarno, z którego wyrosła filozofia, tak świetnie służąca Damonowi i kinomanom na całym świecie.
Dzięki "Buntownikowi z wyboru" zyskał sławę, która - jak mówi - jest jak trauma (to porównanie pochodzi od Francisa Forda Coppoli). "Świat funkcjonuje dokładnie tak, jak do tej pory, ale zmienia się sposób, w jaki wszyscy odnoszą się do Ciebie" - opisuje Damon. Zwłaszcza po każdej większej promocji filmu: ludzie oglądają i oceniają.
Nowe oczekiwania uczyniły go bardziej rozważnym aktorem. W miarę jak zdobywał doświadczenia na planach kolejnych produkcji, przekonywał się, że wszyscy wielcy reżyserzy podzielali myśl spontanicznie wygłoszoną przez Afflecka. Korzystali z pomysłów każdego członka ekipy, nikogo nie karząc za wyrażanie swoich opinii. "Dlaczego miałbyś nie skorzystać z każdego możliwego pomysłu? To za nim warto iść, a nie np. za osobą. To pomysł jest najważniejszy" mówi.
W miarę jak jego kariera się rozwijała, Damon nabierał śmiałości. Im więcej pomysłów generował i wysłuchiwał, tym więcej odnosił sukcesów. To biznesowa koncepcja, która nigdy nie zawodzi: możesz być bystrym facetem, który sam ma dobre pomysły, ale równie dobrze możesz rozpoznawać dobre pomysły, gdy je usłyszysz. Efekt jest ten sam, a przecież tylko on się liczy.