Mat Fraser - tytan ciężkiej pracy [Wywiad]

Prawdopodobnie najsprawniejszy człowiek na świecie nie potrzebuje niesamowicie wypasionej siłowni i tony sprzętu, żeby zadbać o formę. To dowód na to, że można sobie poradzić nawet po zamknięciu siłowni.

Mat Fraser Motor Presse Polska

MH: Jak radzisz sobie z treningiem w czasie lockdownu?

MF: Jestem w Kentucky z moją przyjaciółką i partnerką treningową Tią-Clair Toomey [również mistrzynią CrossFit Games]. Gdy wszystkie boxy zamknięto, musieliśmy sobie jakoś radzić i zainstalowaliśmy się w domku znajomego. Wprowadziliśmy się ze sprzętem oraz grupą znajomych, z którymi ćwiczymy.

ZOBACZ: CrossFit - co czyni go wyjątkowym?

MH: Tworzycie sieć blisko związanych ze sobą ludzi. Macie z Tią tego samego agenta, a jej mąż, Shane Orr, jest Twoim trenerem. Jak ważny jest ten układ?

Jest kluczowy. Musisz być otoczony przez dobrych ludzi, podobnie myślących, z którymi czujesz silny związek. To unikatowe, że udaje nam się przechodzić przez tę pandemię wspólnie, razem trenować i spędzać wolny czas, radzić sobie z tym rollercoasterem emocji. A pomijając już obecne wydarzenia, osiągam lepsze sportowe wyniki, kiedy jestem szczęśliwy i życie mnie cieszy. Współpraca z Shane’em rozpoczęła się nie dlatego, że to było wygodne, tylko dlatego, że szanowałem jego pracę. Spotykaliśmy się codziennie i mogłem obserwować to, co robi. Podobała mi się jego postawa, stosunek do praktycznie wszystkiego. A najważniejsze, że podobało mi się jego programowanie treningowe. Kumplami zostaliśmy niejako w bonusie.

MH: Większość ludzi musi ćwiczyć w domu bez sprzętu, który wy macie do dyspozycji. Jak zabrałbyś się do treningu, mając tylko masę własnego ciała i kettla?

Tak naprawdę to często używamy minimalnej ilości sprzętu, bo to wymusza kreatywność. Owszem, teraz mamy dostęp do tony wyposażenia, ale ważną część treningu stanowią krokodylki, podciąganie czy przysiady bez obciążenia. Kiedy ćwiczę z obciążeniem własnego ciała, staram się robić to w formule EMOM. Dla mnie długie treningi są raczej barierą mentalną niż fizyczną. Wiem, że ciało jest w stanie im podołać, ale chodzi o to, czy głowa da radę utrzymać koncentrację tak długo, żebym zrealizował wszystkie założenia. Dlatego kiedy tylko mogę, wybieram EMOM, w którym pracuję 40 sekund, a odpoczywam 20, zanim przejdę do kolejnego ćwiczenia. I zawsze patrzę do przodu tylko na kolejne 40 sekund, zamiast – jak na normalnym treningu – myśleć: „Rany, zostało jeszcze pół godziny, nie jestem nawet w połowie!”.

MH: Wspomniałeś o sile mentalnej. Zanim rozpocząłeś swój triumfalny marsz przez kolejne CrossFit Games, dwa razy byłeś drugi. Co się zmieniło? Przemiana zaszła w głowie?

Powiedziałbym, że w połowie była mentalna, a w połowie dotyczyła stylu życia. Gdy po raz pierwszy byłem drugi na CrossFit Games, na dobrą sprawę nie miałem jeszcze pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Byłem takim beztroskim świeżakiem. A za drugim razem wyszły fatalna dieta, niedosypianie, brak odpowiedniego mentalnego podejścia. Nie mogę powiedzieć, żebym wtedy nie odnosił sukcesów. W tamtym roku zaliczyłem kilka konkretnych rekordów, ale było w tym trochę przypadku. No i na deser doszło fatalne podejście na samych zawodach. Jeśli coś szło nie po mojej myśli, zaraz odpuszczałem. Potem przyszedł czas na zmiany. Zacząłem lepiej jeść, dbałem o sen, przykładałem się do regeneracji i rozgrzewki. W końcu zacząłem robić to, co powinienem robić od początku. Zmieniło się też moje podejście podczas zawodów: zacząłem dostrzegać pozytywy w trudnych sytuacjach, zamiast się nimi zadręczać.

MH: Po tylu zwycięstwach roztaczasz wokół siebie aurę pewności siebie. Czy wciąż się denerwujesz?

Gdyby tak nie było, postawiłoby to pod znakiem zapytania moje zaangażowanie. Przed większością zawodów jestem tak zdenerwowany, że mam torsje. Kiedy na zapleczu ludzie to widzą, pytają mojego menedżera: „Boże, z Matem OK?”. A on odpowiada: „Jasne, wszystko w porządku”.

MH: Tia mówi, że jesteś na szczycie z powodu swojej etyki pracy. Twierdzi, że nigdy nie widziała takiej determinacji i to ona motywuje ją, by każdego dnia stawała się lepsza.

To wrażenie jest obustronne. Kiedy zacząłem trenować z Tią, od razu było jasne, że to będzie inny układ niż wszystkie wcześniejsze. Z jednej strony, gdy wie, że ludzie patrzą, jest taka ugrzeczniona, a z drugiej ma w sobie agresywność, jakiej nie widziałem u żadnej innej zawodniczki. Jesteśmy prawdziwymi partnerami – płeć nie ma tu nic do rzeczy. Jest jak moje odbicie w lustrze.

MH: Crossfitowy sezon startowy stoi pod znakiem zapytania – jak w innych dyscyplinach. Na ten moment wydaje się, że CrossFit Games zostaną rozegrane na mniejszą skalę i bez udziału kibiców. Jak się z tym czujesz?

Tak długo, jak pojawi się na nich czołówka, nie ma to znaczenia. Jasne, że to pech z uwagi na widzów, sponsorów i sprzedawców, dla których to bardzo istotne wydarzenie, ale cały świat walczy z zagrożeniem, z którym nie miał do tej pory do czynienia. Wszyscy to rozumieją i wszyscy muszą sobie radzić z tymi samymi problemami. Na szczęście pod względem przygotowania treningowego wszystko idzie bez zmian.

Zobacz również:
REKLAMA