Gdy Gortat wchodzi do pomieszczenia, trudno go nie zauważyć. Przy 213 centymetrach wzrostu jest wyższy o głowę od gości, którzy normalnie górują w towarzystwie. Jednak uwagę zwraca przede wszystkim jego luz. Uśmiecha się szeroko, rzuca żartami.
Przyjechał na sesję zdjęciową, ale od razu widać, że chce zrobić swoje i dobrze się przy tym bawić. Fotograf ustawia światła, stylista prasuje ubrania. Ktoś pyta Marcina, czy nie chce napić się wody. Na początku kariery nie mógł liczyć na takie zainteresowanie.
"Trenowałem na zimnej sali – wspomina. – Bo albo ogrzewanie nie zostało jeszcze włączone, albo już je wyłączyli. Podobnie było ze światłem. Często robiłem pompki przy zielonej lampce z napisem »Wyjście ewakuacyjne«, która rzucała delikatną poświatę".
Sport był obecny w jego życiu od zawsze: skakał wzwyż, grał w piłkę nożną, biegał... Koszykówką zainteresował się przez przypadek. Opiekun sekcji basketu obiecał, że porozmawia z innymi nauczycielami o słabych wynikach Gortata w szkole, jeśli ten przyjdzie na trening. Od razu mu się spodobało. Problem był tylko jeden: koledzy z zespołu ćwiczyli na poważnie od kilku lat, a on dopiero zaczynał.
"Byłem wysoki, chudy, często łamały mi się kości. Powiedziałem sobie: dość! – wspomina Marcin. – Po treningu, gdy inni szli do szatni, ćwiczyłem dalej. Podciągałem się na metalowej konstrukcji trybuny. Zacząłem od 3 powtórzeń, po dwóch miesiącach było już ich 6. Zmiany przychodziły powoli, ale widziałem, że rosnę".