Mój problem? Przebarwienia potrądzikowe. Rozwiązanie? Kwasy. Skuteczne działanie? Wizyta u kosmetyczki. Tak powinno wyglądać rozwiązywanie problemów po męsku. Niby proste, ale to właśnie tu zaczynają się schody, bo większość mężczyzn salonu urody boi się niczym diabeł święconej wody.
ZOBACZ TEŻ: 15 problemów z męską skórą
I choć zazwyczaj jestem pozbawiony uprzedzeń, sam przyłapałem się na chwilowym zwątpieniu. Bo jak to – ja, facet, do kosmetyczki? Warto w tym miejscu zrobić rachunek sumienia i zadać sobie pytanie: dlaczego tak się dzieje? Dlaczego wizyta w salonie kosmetycznym to dla większości facetów wciąż temat równie nierealny, co polski program kosmiczny, a gdy już tam trafią, nie przyznają się choćby i na torturach?
To w całości nasza, męska wina. Tak bardzo wkręciliśmy się w wyścig o puchar samca alfa, że wszystko, co postrzegamy jako zagrożenie dla naszego ociekającego testosteronem wizerunku, nie ma prawa zaistnieć. Nawet gdy ma nam pomóc.
Postanowiłem wyrwać się z tego błędnego koła alfa-szaleńców i powierzyć swój problem specjalistom. W końcu fryzurą też nie zajmujesz się sam, prawda? Ze znalezieniem odpowiedniej placówki nie było żadnego problemu – polski rynek usług kosmetycznych należy do największych i najbardziej dynamicznych w Europie, a jego wartość już dawno przekroczyła kwotę miliarda złotych.
ZOBACZ TEŻ: Jak zadbać o swoją twarz
Nadal jednak do korzystania z usług salonów urody przyznaje się tylko 4% mężczyzn. Mając pewność, że wybrany gabinet oferuje pożądany przeze mnie zabieg, nerwowo wystukałem numer i już po chwili sympatyczny kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki oznajmił mi, że dodzwoniłem się do znanej sieci „kosmetyczek”.
Przedstawiłem problem, wybrałem termin i zabieg, po czym zadałem serię pytań godną prawdziwego laika: co jest potrzebne, czy muszę się rozbierać, ile to trwa oraz czy boli. Spokojnie: nie boli, całość trwa nie dłużej niż wizyta u fryzjera, nie trzeba się rozbierać i nic, oprócz kasy za usługę, nie jest potrzebne.
SPRAWDŹ: Czy laser pomoże?