Praca w ciszy
Jack Ryan oficjalnie rusza do akcji wraz z końcem sierpnia. Można uznać, że to chwila wytchnienia dla Krasinskiego, który naprawdę mocno wszedł w 2018 rok. Wszystko za sprawą bardzo udanego "Cichego miejsca", w którym – całkiem jak w życiu, bo u boku Emily Blunt – musi mierzyć się ze złem postapokaliptycznego świata. Polujące na ludzi potwory wabione najmniejszym dźwiękiem... Nie jest to produkcja, na którą czeka się, wyrywając kartki z kalendarza. A jednak!
Nakręcony za skromne 17 milionów USD horror ogląda się z zapartym tchem. Produkcja (co ważne: również w reżyserii Krasinskiego) do czerwca zarobiła na całym świecie nieco ponad 300 milionów zielonych, a podczas weekendu otwarcia przyćmiła mocno pompowane "Player One" Stevena Spielberga. To właśnie takie momenty bezpowrotnie zmieniają karierę i życie faceta do niedawna rozbawiającego wszystkich w również świetnym "The Office".
Krasinski w pełni to docenia, ale chyba nadal nie jest gotowy na wszystkie dołączone w pakiecie zobowiązania. Zdradza, że największą radość sprawiła mu możliwość zostania w domu z rodziną oraz perspektywa uniknięcia wszystkich możliwych bankietów i wystąpień związanych z premierą filmu. Hollywoodzki buntownik? Na to chyba trochę za wcześnie, więc zostańmy przy zwykłym facecie, który nigdy nie wymieni czasu z bliskimi na dolary.
Udana robota
Chwilę później John opowiada anegdotę związaną właśnie z tym okresem jego życia. "To była akcja w prawdziwie nowojorskim stylu. Śmieciarka wyskakuje zza rogu. Z pojazdu wystrzela facet, łapie pełny kosz i podczepia go z tyłu. Schyla się, by zgarnąć z ulicy jakąś puszkę, i wtedy kątem oka zauważa mnie i Emily. Nagle beztrosko rzuca: »Stary, widziałem Twój film w niedzielę. Zajebista robota«!, po czym wrzuca puszkę do odpowiedniego pojemnika i wskakuje do pojazdu. Moja żona stwierdziła, że to najlepsza recenzja, jaką kiedykolwiek otrzymam" – opowiada John.
"Ciche miejsce" to film o rodzicielskiej miłości i poświęceniu, w którym krwiożercze bestie nie są jedynymi demonami, z którymi przychodzi zmierzyć się bohaterom. Gdy pytamy o bohatera w prawdziwym życiu, odpowiedź ze strony Johna pada bez nanosekundy zastanawiania się. "Mój ojciec. Jeśli przed śmiercią będę mógł przyznać się przed sobą, że byłem choć w połowie takim człowiekiem, jak on, wtedy poczuję, że osiągnąłem coś wielkiego".
Ojciec Krasinskiego, Ronald, był lekarzem rodzinnym. Jego matka, Mary, pielęgniarką. Dorastał w Newton w stanie Massachusetts. W szkole średniej, podobnie jak jego dwaj starsi bracia, grał w koszykówkę. Z takim planem przybył na Uniwersytet Browna.
Pomysł kariery sportowej wyparował mniej więcej wtedy, gdy pojawił się na zajęciach i zobaczył swoich niedoszłych kumpli z drużyny. "Jasne, byli więksi i lepsi na boisku. Ale to ich zaangażowanie uświadomiło mi, że się zupełnie nie nadaję. Że to nie to, czego oczekuję od życia. Wiem, że to brzmi wygodnie, ale nie chciałem udawać kogoś innego. To po prostu nie była moja bajka" – szczerze przyznaje.
Komentarze