Rozmowa z Jasonem to całkiem niezła frajda. Czuję się trochę jak na castingu do nowego "Transportera". Szorstki, brytyjski akcent i niski głos Stathama sprawiają, że każda wypowiadana przez niego kwestia brzmi jak przestroga. Przestroga, po której pięciu uzbrojonych facetów przypomina sobie, że zostawili coś na gazie i muszą pędem wracać do domu.
Być może właśnie to zrobiło takie wrażenie na reżyserze Guy'u Ritchiem, który krótko po występie Stathama w "Porachunkach" zaproponował mu jedną z głównych ról w swoim gangsterskim hicie pod tytułem "Przekręt". Od tego czasu dobra passa zdaje się nie opuszczać Stathama ani na moment. Nam sekret jego sukcesu wydaje się bardzo prozaiczny. Jason to po prostu zwykły facet. W pełni autentyczny, jakby nadal nietknięty tym hollywoodzkim oderwaniem od rzeczywistości.
To gość, z którym większość facetów chętnie poszłaby na miasto po wysuszeniu połówki i porzucała trochę barowymi krzesłami o trzeciej nad ranem (pamiętacie Cheva Cheliosa w "Adrenalinie"?). To mężczyzna, z którym większość kobiet... Okej, zostańmy przy tej połówce. Fakt jest taki, że Stath przez lata swojej działalności zjednał sobie armię fanów. Na Facebooku ma ich nawet więcej niż Barack Obama. To oni i ich regularne pojawianie się na kolejnych premierach z Jasonem Stathamem w roli głównej sprawiają, że aktor ma co robić i robi to doskonale mimo upływających lat. Z właściwą dla siebie skromnością zaznaczając, że ciągle się uczy. Zobacz, czego Ty możesz nauczyć się od niego.
Kult ciała
Jasona złapaliśmy w Nowej Zelandii. Właśnie tam odbywały się zdjęcia do nowego filmu wytwórni Warner Bros o wdzięcznym tytule "Meg". W filmie tym Statham wcielił się w rolę nurka (byłego wojskowego, a jakże), a jego zadaniem będzie ocalenie grupy naukowców przed... ogromnym rekinem. Do takiej walki z pewnością trzeba się odpowiednio przygotować. "Miałem trochę szczęścia – mówi nam Jason. – Na miejscu udało mi się załatwić świetny dom, w którym urządziłem siłownię". Wygląda na naprawdę zadowolonego. To zrozumiałe, bo obaj pamiętamy, w jakich warunkach przygotowywał się do roli tytułowego "Mechanika" w 2015 roku.
"Tak, to była mocno improwizowana siłownia – przyznaje ze śmiechem. – Sztangi z osi samochodowych to niezbyt profesjonalny sprzęt. Ale nie było źle, miałem przecież gdzie powiesić kółka (gimnastyczne)". Statham szczególnie upodobał sobie ten sprzęt. Czy drzemie w nim niespełniony olimpijczyk? Aktor wskazuje raczej na ogromną ilość profitów, które przynosi taki trening. "W kwestii budowania użytecznej siły nie mają sobie równych – tłumaczy Stath. – Poprawiają mobilność barków i chronią przed ich kontuzją. Większość facetów zapomina o wzmacnianiu swoich słabych ogniw. To właśnie rozwiązanie dla nich". Na pytanie, czy nie nudzą mu się kalisteniczne wygibasy w powietrzu, przecząco kręci głową. Taka odpowiedź wystarcza mi w zupełności, więc nie drążę dalej. Za bardzo lubię swoje zęby.