Jason Statham - samiec alfa o życiu, pasji i treningu

Ikona Hollywood w lipcu skończy 51 lat. Zapamiętaj tę liczbę, spójrz na zdjęcia i podnieś szczękę z podłogi. Aby osiągnąć sukces, harował długie lata, a gdy już stanął przed jego drzwiami, wywalił je z zawiasów. Jason Statham, proszę państwa. 

| Data aktualizacji: 2021-10-08
Jason Statham Collection Christophel/EAST NEWS
Collection Christophel/EAST NEWS

Rozmowa z Jasonem to całkiem niezła frajda. Czuję się trochę jak na castingu do nowego "Transportera". Szorstki, brytyjski akcent i niski głos Stathama sprawiają, że każda wypowiadana przez niego kwestia brzmi jak przestroga. Przestroga, po której pięciu uzbrojonych facetów przypomina sobie, że zostawili coś na gazie i muszą pędem wracać do domu.

Być może właśnie to zrobiło takie wrażenie na reżyserze Guy'u Ritchiem, który krótko po występie Stathama w "Porachunkach" zaproponował mu jedną z głównych ról w swoim gangsterskim hicie pod tytułem "Przekręt". Od tego czasu dobra passa zdaje się nie opuszczać Stathama ani na moment. Nam sekret jego sukcesu wydaje się bardzo prozaiczny. Jason to po prostu zwykły facet. W pełni autentyczny, jakby nadal nietknięty tym hollywoodzkim oderwaniem od rzeczywistości.

To gość, z którym większość facetów chętnie poszłaby na miasto po wysuszeniu połówki i porzucała trochę barowymi krzesłami o trzeciej nad ranem (pamiętacie Cheva Cheliosa w "Adrenalinie"?). To mężczyzna, z którym większość kobiet... Okej, zostańmy przy tej połówce. Fakt jest taki, że Stath przez lata swojej działalności zjednał sobie armię fanów. Na Facebooku ma ich nawet więcej niż Barack Obama. To oni i ich regularne pojawianie się na kolejnych premierach z Jasonem Stathamem w roli głównej sprawiają, że aktor ma co robić i robi to doskonale mimo upływających lat. Z właściwą dla siebie skromnością zaznaczając, że ciągle się uczy. Zobacz, czego Ty możesz nauczyć się od niego.

Kult ciała

Jasona złapaliśmy w Nowej Zelandii. Właśnie tam odbywały się zdjęcia do nowego filmu wytwórni Warner Bros o wdzięcznym tytule "Meg". W filmie tym Statham wcielił się w rolę nurka (byłego wojskowego, a jakże), a jego zadaniem będzie ocalenie grupy naukowców przed... ogromnym rekinem. Do takiej walki z pewnością trzeba się odpowiednio przygotować. "Miałem trochę szczęścia – mówi nam Jason. – Na miejscu udało mi się załatwić świetny dom, w którym urządziłem siłownię". Wygląda na naprawdę zadowolonego. To zrozumiałe, bo obaj pamiętamy, w jakich warunkach przygotowywał się do roli tytułowego "Mechanika" w 2015 roku.

"Tak, to była mocno improwizowana siłownia – przyznaje ze śmiechem. – Sztangi z osi samochodowych to niezbyt profesjonalny sprzęt. Ale nie było źle, miałem przecież gdzie powiesić kółka (gimnastyczne)". Statham szczególnie upodobał sobie ten sprzęt. Czy drzemie w nim niespełniony olimpijczyk? Aktor wskazuje raczej na ogromną ilość profitów, które przynosi taki trening. "W kwestii budowania użytecznej siły nie mają sobie równych – tłumaczy Stath. – Poprawiają mobilność barków i chronią przed ich kontuzją. Większość facetów zapomina o wzmacnianiu swoich słabych ogniw. To właśnie rozwiązanie dla nich". Na pytanie, czy nie nudzą mu się kalisteniczne wygibasy w powietrzu, przecząco kręci głową. Taka odpowiedź wystarcza mi w zupełności, więc nie drążę dalej. Za bardzo lubię swoje zęby.

Wolny strzelec

Jason reaguje w ten sam sposób, gdy pytam go o współpracę z trenerem. W tej kwestii od lat nic się u niego nie zmieniło. Sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. "Przez dekady uprawiania różnych sportów poznawałem swoje ciało. Poprawiałem technikę, patrzyłem, na co reaguję najlepiej. Sporo informacji znajdowałem też w sieci – opowiada. – Lubię się uczyć, a poznaną teorię przekuwać w praktykę". Uczciwie wspomina, że przez lata trzymał się konkretnych planów treningowych, ale tylko po to, aby finalnie osiągnąć taki stan wiedzy jakim dysponuje dzisiaj.

"Poranne kardio, potem ćwiczenia ze sztangą... Niektórzy ludzie potrzebują takiego rozkładu jazdy. O moim treningu decyduje to, jak czuję się danego dnia – tłumaczy. – Liczenie powtórzenia za powtórzeniem zwyczajnie mnie nudzi. Lubię zaskakiwać ciało i na każdym treningu próbuję czegoś nowego". Niech rekomendacją dla takiej metodyki treningowej będą fotki, które strzeliliśmy Jasonowi jakiś czas temu.

Nie myśl jednak, że pójdzie Ci tak łatwo. Aktor trenuje codziennie rano. Wczesne pobudki to najprawdopodobniej nawyk jeszcze z czasów jego kariery pływackiej. "Gdy wstaniesz wcześniej, zyskujesz dodatkowy czas na trening. Nie liczą się spotkania i praca. To pierwsza rzecz na liście do zrobienia". To naprawdę ma sens. Trochę bez przekonania pytam Jasona o jego słabe punkty. Z wielką dokładnością wylicza mi urazy, których doznał w przeszłości. Patrząc na jego aktualną formę i idealne technicznie pompki w staniu na rękach, dociera do mnie, że ten gość faktycznie wie, co robi.

"W treningu z masą własnego ciała wszystkie Twoje braki zostaną wyeksponowane już przy pierwszym powtórzeniu. Potrzebujesz mobilności, siły eksplozywnej i mocnych wszystkich mięśni, o których wiadomo, że istnieją" – wyjaśnia Statham. Obaj zgadzamy się, że przerzucanie klamotów na siłce pozwoli Ci wypracować dobrą sylwetkę, ale to ruchy kalisteniczne dadzą Ci maksymalną sprawność. Pora przeprosić się z drążkiem i poręczami do dipsów.

Sprawny i pokorny

Zwracam uwagę na kettlebelle stojące w kącie pomieszczenia. Stath podąża za moim wzrokiem i lekko się uśmiecha. W myślach przestawiam się na tryb gąbki, ponieważ mam nadzieję za chwilę pochłonąć całą wiedzę, którą zaserwuje mi czołowy atleta Hollywood. "Kettlebelle to podstawa mojego ekwipunku. Możesz przetrenować całe ciało, mając do dyspozycji tylko jeden odważnik. Wzmocnisz nim wszystkie mięśnie: począwszy od bicepsów, aż po nogi i mięśnie głębokie".

Przez dłuższą chwilę gadamy też o książkach Pavla Tsatsouline'a (rosyjski ekspert od treningu siłowego oraz były instruktor Specnazu). Jason przyznaje, że facet zna się na rzeczy i wiele się od niego nauczył. Podkreśla to właściwie za każdym razem, gdy wspomina ludzi, którzy w pewien sposób ukształtowali jego charakter i poglądy. Ten brytyjski cwaniak naprawdę to docenia. Wierzcie lub nie, Stath jest na maksa skromny.

Kolejne części filmowych superhitów zaznaczone na czerwono w kalendarzu przypominają chyba nam obu równocześnie, że czas mknie do przodu jak szalony. "Tak, niedawno stuknęła mi pięćdziesiątka – zauważa Statham, śmiejąc się. – Ale wiesz co? To gadanie, że wiek to tylko liczba... Naprawdę tak jest. Czuję się świetnie, utrzymuję niezłą formę (no niech mu będzie) i nadal mam masę rzeczy do zrobienia". Znów podkreśla, że przełomem było nauczenie się, aby słuchać własnego ciała. Ego zostawia w szatni, trenuje mądrzej, pilnuje diety i dba o odpowiednią regenerację. Połączenie tych wszystkich czynników z jego uporem w dążeniu do celu zwyczajnie musiało dać efekty.

Dobry znajomy

"Sylvester Stallone to nie tylko mój dobry kumpel. Ten facet mnie inspiruje. Ma na karku siedem dych, a formą i kondycją przegania połowę dzisiejszych trzydziestolatków kwitnących za biurkiem". Po takiej deklaracji płynnie przechodzę do pytania o kolejną, czwartą już część "Niezniszczalnych", których reżyserem jest właśnie Stallone. "Właściwie nie musiał mnie o nic pytać, bo gdy zaczął gadać o kolejnym filmie, od razu rzuciłem: »Wchodzę w to«. Temu facetowi się nie odmawia" – dodaje Stath. Jakiś czas temu jednak świat kinomaniaków obiegła niewesoła wiadomość, wedle której Sly miał porzucić "Niezniszczalnych". Jako powody tej decyzji wymienia się ciągłe kłótnie z producentem oraz... za niską gażę. W istocie, Stallone'owi się nie odmawia. "Sylvester ma nosa do tej branży. Nie nauczyły go tego podręczniki ani szkoła aktorska. To Rocky, do cholery. Oto kim jest. Wszystko, czego dotyka, zamienia się w złoto – zachwala Jason. – Od takiego gościa aż chce się czerpać wiedzę garściami".

Kryzys męskości

Przeglądając konto na Instagramie Stathama, można nie tylko nabawić się kompleksów, ale też stwierdzić, że jest głównym przedstawicielem pewnego gatunku. Łysych, małomównych twardzieli o stalowej szczęce i szerokich plecach. Tych samych, którzy w filmach zawsze robią porządek ze swoim przeciwnikiem, niekoniecznie biorąc pod uwagę zapisy w konwencji genewskiej. Coraz częściej jednak pojawiają się głosy, że przez całkowitą niemal ewolucję archetypu męskości takich aktorów młode pokolenie już nam nie zaserwuje. Co na to Jason?

"Media lubią przyklejać nam łatki. Szczerze? Patrząc na siebie, widzę dość standardowego gościa, serio. Mam naprawdę różnych kumpli i myślę, że to również dzięki nim pozostaję sobą. Wiecie, jak jest: Hollywood zmieniło wielu ludzi, to wspaniały, ale też okrutny biznes". Pewność, z jaką wypowiada te słowa, dodatkowo utwierdza mnie w przekonaniu, że ten problem zupełnie go nie dotyczy. To w sumie nic dziwnego. Facet rozwalający czaszki we "Włoskiej robocie", "Mechaniku" i "Niezniszczalnych" powinien być raczej człowiekiem twardo stąpającym po ziemi.

"Na ścianie w pokoju mojego brata wisiał gigantyczny plakat Bruce'a Lee. Niesamowity człowiek, nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek zbliży się poziomem do jego możliwości fizycznych. Był wyjątkowy. Obstawiam, że on naprawdę był w stanie powalić dziesięciu facetów w pojedynkę – dodaje ze śmiechem. – To samo sądzę o Muhammadzie Alim. Facet był nie tylko genialnym pięściarzem, ale także wielkim człowiekiem".

Stath chyba naprawdę nie dostrzega, że w gruncie rzeczy jest taki sam jak sławy, które wymienia. Łączy ich bowiem nie tylko zamiłowanie do ciężkiej pracy i charakter wojownika. Chodzi o autentyczność, która porywa tłumy. W czasach wszechobecnego ujednolicenia i masowości to właśnie brak ślepego podążania za trendami staje się towarem luksusowym. Przykłady? Blisko pięćdziesięcioletni aktor nadal nie korzysta ze wsparcia dublerów. Wszystkie, no dobra, 90% ekwilibrystycznych akcji, które widzimy na wielkim ekranie, to robota Jasona.

"W dalszym ciągu bawię się trochę w sztuki walki. Nie chodzi o samoobronę, ale o to, żeby wszystkie ujęcia wypadły na maksa realistycznie. Czasem chcę pokazać widzom coś ekstra, więc jednocześnie muszę być w stanie wykonać dany ruch, a nie polegać na łebkach, którzy zrobią to lepiej ode mnie – tłumaczy aktor. – W tej kwestii moim niedoścignionym wzorem jest Jackie Chan. Jet Li też wymiata. Zobaczcie ich na ekranie: oni są w stu procentach autentyczni".

Ciągła walka

Szybko przypominam sobie, że jego stary kumpel, Guy Ritchie, ma czarny pas w jiu-jitsu i karate. Jak można było się spodziewać, to właśnie sprawia, że Jason ma do opowiedzenia kilka ciekawych historii.

"Kiedyś przed konferencją prasową związaną z premierą »Porachunków« poprzestawialiśmy wszystkie meble w hotelowym pokoju i turlaliśmy się po podłodze, próbując założyć przeciwnikowi duszenie gilotynowe. To były fajne czasy" – wspomina rozmarzony. Stath jest wielkim fanem wschodnich sztuk walki. Przyznaje, że najlepsze efekty daje połączenie kilku, dokładnie jak w UFC. "Uwielbiam to. Oglądam gale od początku istnienia federacji. Te walki brutalnie pokazują, co w sztukach walki działa, a co można włożyć między bajki. Conor McGregor jest świetny. Ma zwinność, o której tyle gadam, jest pewny siebie i ma silną psychikę".

Wskazówka od mistrza

Zastanawia mnie już właściwie tylko to, czy facet, który stał się ikoną, miewa czasem myśli, że mógł coś w przeszłości zrobić lepiej. "Pewnie – rozwiał moje wątpliwości Statham. – Gdybym spotkał dziś dwudziestoletniego Jasona, powiedziałbym mu: »Nie haruj tak mocno, nie chodzi o ilość«. Bo taka właśnie jest prawda. Wszystkie korzyści zaczynasz odnosić, dopiero gdy poznasz swoje ciało. Masz trenować, a nie zabijać się każdego dnia na siłowni. Zacznij od podstaw i stopniowo posuwaj się naprzód".

Tę treningową radę możesz śmiało zastosować we wszystkich dziedzinach życia. Pracuj ciężko, ale mądrze. Walcz o swoje, ale nie za wszelką cenę. Bądź sobą i nie podążaj ślepo za tłumem. W końcu w znacznej większości swoich hitów Jason też działał sam. Patrząc na jego całą karierę i obecną rynkową wartość, cała redakcja jest zdania, że to co najmniej korzystne rozwiązanie.

Zobacz również:
REKLAMA