Przez wiele lat najłatwiej było zobaczyć Stathama w slipach. Trenował bowiem skoki do wody. Miał burzę czarnych, zaczesanych do tyłu włosów i wykonywał wszystkie te śruby oraz salta. Nie miał za to wielkich perspektyw na przyszłość. Gdy podczas występu na Igrzyskach Wspólnoty Narodów w 1990 roku źle wszedł do wody, publiczność zamarła z przerażenia. Oklaski rozległy się, dopiero gdy wypłynął na powierzchnię, a komentator odetchnął z ulgą, że nie skończyło się kontuzją. Sam Jason, słuchając ocen za skok, zgiął się wpół i oparł głowę o ścianę. Nie było sensu dłużej tego ciągnąć.
O dalszych jego losach zdecydował przypadek. Żeby związać koniec z końcem, sprzedawał na ulicy podrabiane perfumy, pracował jako model i wystąpił w reklamówce. Dzięki temu poznał Guya Ritchiego, młodego, ambitnego reżysera, który zaproponował mu rolę w swoim filmie.
"Zwykle nie spotyka się reżyserów na ulicach – przyznał Statham w jednym z wywiadów. – Przecież nie stoją w tłumie i nie wołają: »Dzięki za paczuszkę tego dziadostwa, czy chciałbyś zagrać w moim filmie?«". Mimo to panowie szybko przypadli sobie do gustu. Statham miał w końcu jeden atut, z którego zrobił później niezły użytek. Był sobą i nikogo nie udawał.
Zobacz także:
Jason Statham: nie odpuszczaj sobie
Jason Statham: trening pełen adrenaliny
MH 01/2016