Część 1 - Kim jestem
Odarty ze złudzeń
Myślę, że jestem sympatycznym facetem, więc kiedy mój naczelny zaproponował mi wyzwanie: "Spróbuj być dobry przez miesiąc, dawać pieniądze żebrakom, pomagać starszym paniom przejść przez ulicę, no, sam zresztą wiesz, takie tam... A potem napisz tekst", uznałem, że dam radę. A potem się zacząłem zastanawiać, o ile milszy mogę być bez ryzyka, że stanę się nudziarzem (mili ludzie są przeważnie nudni).
Przecież już ustępuję miejsca w autobusie, kłaniam się sąsiadom, kumplom stawiam kolejkę w barze. Jestem jedyną osobą, która wstaje, by pocieszyć naszego jednorocznego, gdy budzi się w nocy. I żyję ekologicznie. Kupiłem kubek do kawy wielokrotnego użytku. Jest gdzieś tutaj nawet... Chyba w tej szafce. Jestem praktycznie świętym człowiekiem, przyznacie? Ale potem robię błąd i opowiadam o swoim wyzwaniu żonie. "Ooo – mówi – to będzie trudne. Jesteś taki samolubny".
"Co? Ja?! Przecież segreguję śmieci, ustępuję miejsca, wpuszczam kierowców do ruchu". "Taaa, przeklinasz na wszystkich kierowców dookoła, zachowujesz się jak wariat. Zawsze robisz to, co chcesz, nigdy nie chodzimy do teatru ani do moich przyjaciół...". "Ale oni są...". "Jedyne miejsce, gdzie razem chodzimy, to ten bar po drugiej stronie ulicy. Wyjeżdżamy tylko tam, gdzie jest surfing. Pojechaliśmy surfować, kiedy byłam w siódmym miesiącu ciąży! Surfing to samolubny sport. O, i musisz zwyciężyć w każdej dyskusji".
No cóż, może nie jestem taki święty, ale podejmę się wyzwania. Zobaczymy, czy z samolubnego typa, słabo kontrolującego emocje, przeistoczę się w buddyjskiego mnicha.
Część 2 - Pomyślmy...
Rozważania filozoficzne
Ale dlaczego właściwie starać się być dobrym? A może jednak lepiej śmiać się z grzesznikami, niż płakać ze świętymi? Nawet ewolucja uczy nas tej zasady. Dbanie o własny interes – to jest to, do czego się urodziliśmy. Tego popołudnia zacząłem sprawdzać, co nauka ma na ten temat do powiedzenia. Chociaż nie ma żadnego genu dobroci, istnieją geny, które promują zachowanie, które nazywamy "altruizmem" – czyli pomoc drugiemu bez korzyści dla siebie.
Abigail Marsh, profesor nadzwyczajny na Georgetown University, była jedną z pierwszych wśród badaczy, którzy interesowali się prawdziwym altruizmem, szczególnie tymi skrajnymi formami poświęcenia dla innych. Okazuje się, że ciało migdałowate w mózgu, odpowiedzialne za reakcje emocjonalne, pamięć i decyzje, jest strukturą, od której zależy mniejsza lub większa skłonność do altruizmu. Niektórzy ludzie (wolontariusze, dawcy szpiku) mają większe ciało migdałowate niż reszta z nas – nawet o 8%, a skrajni egoiści (psychopaci) mają je mniejsze niż przeciętna. Ale
Marsh twierdzi, że genetyka stanowi jedynie połowę altruistycznych lub "prospołecznych" zachowań. Resztę generują doświadczenia życiowe. Zaczynamy życie jako całkiem empatyczne istoty. Jako słaby i powolny gatunek potrzebujemy siebie nawzajem. To dlatego dzieci często instynktownie próbują pomagać nieznajomym, nawet bez własnego zysku. Moja amunicja argumentacyjna słabnie. OK, dobrze. Może nie rodzimy się samolubni. Ale hej, samolubstwo działa na dłuższą metę... Nie? Nie.
Według Marsh dowody świadczą o tym, że pomaganie innym może zwiększyć Twoją wytrzymałość, pamięć i elastyczność fizyczną przy jednoczesnym obniżeniu poziomu depresji. Stwierdzono, że ludzie, którzy pracują jako wolontariusze, chorują o 38% rzadziej niż samoluby. Wykonanie bezpłatnej usługi dla lokalnej społeczności obniża Twoje ryzyko śmierci o oszałamiające 24% – wynika z badań opublikowanych w "Psychology and Aging". W skrócie: dobro nie umiera młodo.
(Oto kodeks dżentelmena. 14 zasad, które czynią z nas facetów wartych naśladowania.)