Przez mróz
Z wyścigiem po raz pierwszy zetknąłem się w 2001 roku jako młody filmowiec. Uwiodły mnie opowieści o przygodzie i zahipnotyzowany wizją uwiecznienia męstwa ludzi mierzących się z lodowym przeznaczeniem rzuciłem się w dzikość Alaski z kamerą w jednej ręce i torbą wypakowaną zupełnie niepotrzebnym sprzętem w drugiej. Po 25 dniach dopiąłem swego i zebrałem materiał do filmu dokumentalnego „A Thin White Line”.
Co ważniejsze, dałem się uwieść szlakowi i postanowiłem nań wrócić kolejnym razem już jako zawodnik. Dzięki temu, że mogłem z bliska przyjrzeć się trasie, nauczyłem się, ile czasu zajmuje pokonanie nawet niewielkiego dystansu w tych warunkach, zrozumiałem też wagę treningu oraz właściwego przygotowania sprzętu i gruntownego przetestowania go w nieco bardziej przyjaznych okolicznościach.
Wśród napędzanych mocą ludzkich mięśni sposobów poruszania się po Iditarod Trail najszybsze są specjalne rowery (wyprzedzają je oczywiście psie zaprzęgi), zwane od rozmiaru gigantycznych, nawet czterocalowych opon, fatbike’ami. Tylko tak szerokie gumy są w stanie napędzić rower w sypkim śniegu. Aby dodatkowo poprawić trakcję, są one jeszcze nabijane metalowymi kołkami. Do ramy mocuje się specjalnie zaprojektowane torby wypełnione zapasami jedzenia, sprzętem biwakowym i ubraniami, pozwalającymi utrzymać komfort termiczny w zmiennych warunkach panujących na trasie.
Absolutnie kluczową kwestią jest to, aby unikać przegrzania i związanego z nim pocenia się, które sprawia, że człowiek zaczyna trząść się z zimna, gdy tylko przestanie się intensywnie ruszać. Głównym kryterium przy wyborze sprzętu jest odporność i niezawodność działania. Mimo autentycznego braterstwa między uczestnikami wyścigu, przez setki kilometrów są oni pozostawieni sami sobie i nie ma absolutnie nikogo, kto mógłby pomóc im mierzyć się z siłami natury.
Moją obsesją z konieczności jest przygotowanie fizyczne. Uważnie tworzę plan treningowy, starając się unikać kontuzji i przemęczenia. Moim celem jest symulacja obciążeń, którym moje ciało zostanie poddane na trasie wyścigu. Stosuję kombinacje różnego rodzaju ćwiczeń – używam taśm TRX, kettlebelli i maszyn. Różnicuję kardio – biegam, chodzę w rakietach śnieżnych, pływam kajakiem i maszeruję. Robię interwały biegowe i eksplozywne treningi w siodle, ale im bliżej startu, tym coraz mocniej stawiam na długotrwałe wysiłki, mające oprócz ciała przygotować również umysł.
Musi przyzwyczaić się do mentalnego wyzwania, jakim jest pokonywanie wielkich odległości. Często zdarza się, że w ciągu dnia spalam ponad 10 000 kcal. Ostatnim etapem przygotowań jest rezygnacja z aktywności i solidne ładowanie kalorii, żeby zgromadzić tkankę tłuszczową, która będzie źródłem energii na trasie. W tych dniach nie tylko śpię, odpoczywam i regeneruję się, ale też po prostu gapię się na pokryty krystalicznym śniegiem świat, wizualizując dni, które zaraz nadejdą. Staram się zebrać zapas wiary i siły woli.
Komentarze