Pieniądze mają znaczenie – nie oszukujmy się. Gdyby zapytać ludzi, co według nich w zasadniczy sposób odmieniłoby ich życie, najczęstsza odpowiedź jest banalna: więcej pieniędzy. W rzeczywistości ilość gotówki, jaką możemy swobodnie wydać, ma znacznie mniejszy wpływ na nasze samopoczucie, niż sobie wyobrażamy.
Jesteśmy kapryśnymi istotami, sterowanymi przez popędy i hormony i takie czynniki, jak jakość snu, głód albo ilość lajków na FB, znacznie bardziej wpływają na nasze codzienne poczucie komfortu niż ewentualne miliony w Zurychu.
Przepracowany telemarketer, pochylony nad swoim lunchem w styropianowym pudełku, może być obiektywnie szczęśliwszy od swojego zarabiającego kilkanaście razy więcej szefa, który w swoim eleganckim gabinecie stresuje się słabszymi w tym miesiącu obrotami.
Jednakże, kiedy definiujemy szczęście inaczej, czyli nie jako "codzienny dobry nastrój", lecz szerzej, jako "poczucie ogólnej satysfakcji, zadowolenia z życia", ta kwota, która co miesiąc wpływa na Twoje konto, ma znaczenie. Nie kupisz za to miłości, ale wygląda na to, że trochę więcej szczęścia, owszem.
Ekonomiści Betsey Stevenson i Justin Wolfers przeprowadzili swego czasu szerokie badania z udziałem setek tysięcy ludzi ze 155 krajów na świecie. Wnioski? Niepoprawne politycznie: nieważne, w jakim zakątku kuli ziemskiej mieszkasz, i tak obowiązuje Cię zasada – im wyższy dochód, tym większe deklarowane uczucie satysfakcji z życia. Zmiana dochodów ze średnich na te mieszczące się w górnych 25% podnosi poziom szczęścia o 3%.