Rowan Atkinson, szerzej znany światu jako Jaś Fasola, udzielił niedawno wywiadu, którego fragment warto przytoczyć i zapamiętać. „Głównym problemem jest algorytm mediów społecznościowych, decydujący o tym, jakie treści do nas docierają – powiedział Atkinson. – Skutkiem tego jest uproszczony, zero-jedynkowy obraz świata. Prowadzi to do sytuacji, w której możesz być albo z nami, albo przeciwko nam. A jeśli jesteś przeciwko nam, to zasługujesz na to, by zostać wykreślonym, unieważnionym. Bardzo ważne jest, byśmy mieli dostęp do szerokiego spektrum poglądów”.
ZOBACZ TEŻ: Czy wolność słowa właśnie umiera?
I dodał: „Zamiast tego mamy do czynienia z cyfrowym odpowiednikiem średniowiecznego motłochu przemierzającego ulice w poszukiwaniu kogoś do spalenia na stosie. Jest to więc straszne dla każdego, kto jest ofiarą takiego tłumu, i budzi moje obawy o przyszłość świata”.
Historia naucza, żeby nie lekceważyć błazna, bo to on często okazywał się najmądrzejszy na dworze i ja na pewno tego nie zrobię. Trzeba jednak pamiętać, że za owym enigmatycznym algorytmem, o którym wspomina Atkinson, stoją jak najbardziej żywi ludzie. To taki cyfrowy odpowiednik „nazistów”, który w magiczny sposób zastąpił jak najbardziej żywych Niemców w nauczaniu historii XX w.
I to właśnie ci żywi ludzie, powieleni w milionach egzemplarzy, organizują np. nagonkę na Roberta Lewandowskiego, którego odznaczył prezydent Duda. Że niby mają prawo manifestować swoje poglądy polityczne? Jasne, że mają, tyle tylko, że bezinteresowna małość i nienawiść to nie jest przejaw poglądów, ale charakteru.
Zaryzykuję zresztą z dużą pewnością wygranej, że zdecydowana większość tego – by zacytować znowu Atkinsona – „cyfrowego motłochu” nie ma żadnych poglądów politycznych i w ogóle o polityce żadnego pojęcia. Świecą odbitym światłem zero-jedynkowego świata swoich mediów, w których panują plemienne reguły tożsamości: albo jesteś za, albo przeciw, a symetrystów się zjada.
PRZECZYTAJ: Konserwatyści kontra liberałowie - czy świat oszalał?
Ten problem nie jest zresztą wyłącznie nasz (stąd zresztą trop w kierunku mediów społecznościowych, które rządzą globalną wioską), bo gdyby Donald Trump odznaczył jakiegoś sportowca lub artystę, pół Ameryki wyłoby z nienawiści. Na szczęście dla nas to szaleństwo ma jeszcze u nas wymiar indywidualny, a nie instytucjonalny. Ot, jeden bałwan z drugim wpiszą najwyżej coś obraźliwego w komentarzu, ale daleko nam jednak do Oregonu, w którym matematyka uznana została za zbyt patriarchalną i opresyjną ze względu na jednoznaczność wyników.
Swoje pięć minut mają też profesorowie z Oxfordu, którzy postulują ograniczenie studiów nad Mozartem i Beethovenem, kompozytorami epoki kolonializmu, wiadomo, i wprowadzenie do zajęć więcej hip-hopu. A inni jeszcze domagają się, by twórczość czarnych pisarzy i poetów nie była tłumaczona na obce języki przez białych, ale wyłącznie przez czarnych. Wygląda na to, że w Polsce trochę zaczekamy na ich twórczość. I to Jaś Fasola miał nas śmieszyć do łez, prawda? Ot, czasy.