Kiedy moja partnerka idzie z naszym psem na spacer, żaden inny pies nie może się zbliżyć do niej na odległość mniejszą niż kilka metrów, bo zwierzak wpada w dziką furię. Pies nerwowo reaguje nawet na słodkie szczeniaki, które kochają wszystkich i chcą się tylko przywitać. Ponieważ nasz agresywny czworonóg wywołuje wiele zgrzytów, psuje nam wizerunek i dobre relacje z sąsiadami, wybraliśmy się po poradę do psiego behawiorysty.
„Dzieje się tak, bo pies uważa panią za jeden ze swoich najcenniejszych zasobów i dlatego tak pani broni” – powiedział nam behawiorysta. Moja partnerka spojrzała na mnie z triumfem (między nami trwa taka lekka rywalizacja o uczucia psa) i jakoś od tej pory zachowanie zwierzaka przestało jej aż tak bardzo przeszkadzać. Ciekawe, że ma tyle zrozumienia dla psich uczuć, a kiedy ja usiłuję zachować się podobnie, jestem nazywany zazdrośnikiem, zaborczym paranoikiem, a czasami nawet jeszcze gorzej.
Czy jestem zazdrośnikiem? Cóż, pracuję nad sobą. Ale przyznam, że jeśli chodzi o moją obecną partnerkę, niepokoiło mnie wiele spraw. Na przykład sama poszła na jakąś imprezę, wróciła do domu później, niż deklarowała, długo rozmawiała na parkingu z podobno przystojnym sąsiadem. Racjonalnie byłem prawie pewien, że żadna z tych rzeczy nic nie znaczy, emocjonalnie doprowadzały mnie jednak do szału. Wiem, że to głupie, ale poczucie zagrożenia zmieniało mnie w cichy kłębek negatywnej energii na wiele godzin.
Moja dziewczyna była oburzona moją ponurą postawą, przyjmując ją jako oskarżenie – nieuzasadnione i obraźliwe. Wyjaśniła mi, że moja zazdrość stawia ją przed wyborem: mogłaby zmienić swój sposób bycia, przestając być sobą, albo mogłaby pozostać wierna sobie, ryzykując w ten sposób mój gniew i narażając się na „ciche godziny”. To brzmiało rozsądnie.
„Ale może jednak mogłabyś zadzwonić, kiedy później wracasz?” – próbowałem negocjować. „Chcesz mnie kontrolować? Nawet nie próbuj!”. Nie osiągnęliśmy do tej pory pełnego porozumienia – raczej chwiejną, ciągle negocjowaną równowagę.
Ewolucja
Dzisiaj raczej każdy zdaje sobie sprawę, że nie jest to wskaźnik miłości, ale niepewności.
Zazdrość może oznaczać ogromne cierpienie, nawet jeżeli wszystkie obawy są tylko produktem wyobraźni zazdrośnika. Zazdrość to lęk przed utratą uczuć partnera, przed porzuceniem. Ale czy zawsze jest dowodem wielkiego uczucia? Wydaje się, że najczęściej nie. Cierpimy często z powodu zranionej miłości własnej, dumy, ambicji.
Świadomość bycia kochanym daje wspaniałe poczucie własnej wyjątkowości i atrakcyjności. Jeżeli ktoś usiłuje nam to odebrać, nie godzimy się łatwo. Do tego dochodzi jeszcze typowo męski lęk przed ośmieszeniem – „rogacz” bywa obiektem bezlitosnych kpin otoczenia. A zdradzanej kobiecie na ogół się współczuje. Z drugiej strony zazdrość to efekt tysięcy lat ewolucji. Emocja, która nam kiedyś służyła.
Zazdrość kobiety o mężczyznę stanowiła niegdyś wyraz uzasadnionej obawy, że gdy mężczyzna odejdzie, skaże ją oraz dzieci na śmierć głodową lub społeczną. Z kolei zazdrość mężczyzny o partnerkę była przejawem lęku, że nieświadomie będzie on opiekować się cudzym potomstwem, czyli pracować w pocie czoła na sukces genetyczny innego osobnika. Stąd bierze się stereotyp, że kobiety są bardziej zazdrosne o związek emocjonalny partnera z inną kobietą, a mężczyźni najbardziej cierpią z powodu zdrady seksualnej.