Praca agenta sportowego nie polega jedynie na pozyskiwaniu sponsorów dla rozmaitych atletów, tudzież poszukiwaniu utalentowanych graczy, na których umięśnionych torsach dobrze będzie wyglądać koszulka z logotypami firmy X i Y. To także pole do popisu dla psychologa, trudno bowiem „wygrać” coś komercyjnie na sportowcu, jeśli nie przekona się go, że dobre relacje z mediami i sponsorami to podstawa tego interesu.
A bez medialnego pupila za dużo zarobić się w tej branży nie da. No właśnie – ile to jednak jest to „za dużo” i na ile może liczyć agent sportowy w kraju, gdzie z bardzo rzadka trafiają się perełki nawiązujące poziomem do Lewandowskiego, Błaszczykowskiego czy Milika. Czyli takie, dzięki którym Twoja emerytura upłynie pod znakiem Ferrari, blondynek z niecnymi zamiarami i komórką pełną numerów do wielkich nazwisk świata sportu.
„Podstawa netto waha się od 2 do 4 tysięcy, w zależności od agencji. Najwięcej jednak zainkasować można dzięki prowizji od kontraktu, średnio jakieś 5-20%. Kiedy kontrakt opiewa na kilkaset tysięcy złotych, a w najbardziej spektakularnych przypadkach nawet milion, to łatwo sobie policzyć zysk” – wyjaśnia Piotr Pietrzak, dyrektor ds. marketingu sportowego i promocji z PSP Polish Sport Promotions.
Od czego zacząć: zgłoś się na staż do którejś z wiodących agencji marketingu sportowego.
Ile czasu potrzeba: jeśli złapiesz bakcyla, po roku będziesz czuł się w tej branży jak Małysz na skoczni.
Jaką cechę musisz mieć: musisz kochać i rozumieć sport.
Bonusy: znani ludzie, idole z dzieciństwa, wielkie sportowe imprezy – będziesz miał czym się chwalić wśród znajomych, a jak dziewczynie powiesz, że znasz osobiście Davida Beckhama...