Nie spodziewałem się, że tak bardzo polubię Howarda Schultza. Może dlatego, że nieustannie zadowoleni ludzie wydają mi się podejrzani. A może po prostu nie lubię prezesów.
Swoje już widziałem - w większości są jak dzieci. Płaczą, gdy są głodni. Każą się karmić frykasami. Mają napady złości, które wszystkich wpędzają w panikę. Bardzo często mają dziwne fryzury. Sądzą, że cały świat obraca się wokół nich, co w sumie nie odbiega specjalnie od prawdy.
Kiedy Ty widzisz w kawiarni tylko bandę leni marnujących czas nad filiżankami mocnej kawy, Schulz doznaje objawienia, które zmienia losy społeczeństw.
Co jeszcze? Wszyscy ich kochają. Nawet ci złośliwi. Często jednak to właśnie prezesi rujnują świetnie funkcjonujące organizacje przez swój egotyzm, narcyzm i lekceważący stosunek do innych ludzi. I chyba to wszystko składa się na moje negatywne nastawienie do nich.
Z jednym wyjątkiem. Co rusz pojawia się gdzieś jakiś prezes "z wizją", który z grupy zdesperowanych, znudzonych, przeciętnych pracowników robi zespół walczący do upadłego. Praca przestaje być dla nich tylko codzienną harówką, a staje się czymś nakręcającym. Sami zrywają się o świcie, a potem ochoczo urabiają sobie ręce po łokcie. Wybitni prezesi zdarzają się rzadko, tym bardziej więc warto przyjrzeć się z bliska tym najlepszym i odkryć, co różni ich od pozerów.
Przyjrzyjmy się więc Schultzowi, bo jeśli zajmujesz się biznesem i zastanawiasz się, jak zmienić świat i zarobić dla siebie pierwszy miliard, jego historia może posłużyć za dobry początek.
Spotkałem się z nim w Starbucksie w Soho. On pił kawę, ja też. Był ubrany w ciemny garnitur i krawat, w sam raz na posiedzenie rady nadzorczej, i emanował mieszanką intensywności oraz odprężenia charakterystyczną dla ludzi mających dużą władzę i niewiele czasu. Taki luz i skupienie jednocześnie. Rentgen w oczach. W czasie rozmowy pochylał się w moim kierunku, ale bez przesady. Wyczucie równowagi. Tak, to było to. Równowaga. Jak w idealnej, świeżo parzonej małej czarnej.
Rozmawialiśmy o jego życiu, książce i, oczywiście, o kawie. Zapewniam Was - ten facet myśli o niej prawie przez cały czas. Gdy skończyłem czytać jego książkę, stwierdziłem, że mi się podobała. Przede wszystkim dlatego, że oprócz wyłożenia odrobiny filozofii biznesowej (co mnie nieco nudziło) serwuje w niej również prawdziwe przykłady - strategie, teksty notek służbowych itp. W trakcie czytania tej opowieści masz szansę dowiedzieć się, jak zwykły facet z Brooklynu może zostać rekinem przemysłowym.
Oto moja interpretacja planu biznesowego Schultza, którą Ty możesz wykorzystać do zbudowania swojej własnej fortuny.
Zasada numer 1: Zobacz to, czego nie ma
Howard Schultz urodził się w 1953 roku w najgęściej zamieszkanej dzielnicy największego amerykańskiego miasta. Nie czując się dobrze w nowojorskim światku, przeniósł się do Seattle, uznawanym za najbardziej europejskie z amerykańskich miast. Tam, w 1982 roku, dołączył do małej inicjatywy. Firma ta sprzedawała napój, który ludziom smakował, i dobrze sobie radziła, ale do zmiany świata było jeszcze bardzo daleko.
Pewnego dnia, wykonując obowiązki służbowe, wyjechał do Mediolanu, gdzie jedzenie jest traktowane prawie tak poważnie jak seks, a cała reszta właściwie się nie liczy. W czasie tej podróży Schultz myślał o kawie. Obserwował ludzi, którzy siedzieli sobie w małych kafejkach i nie robili nic poza delektowaniem się tym, co nazywa obecnie "doświadczaniem picia kawy".
To jest właśnie Wizja. Ja i Ty widzimy po prostu bandę leniwych gości marnujących czas nad maleńkimi filiżankami pełnymi kwasu akumulatorowego. Z kolei Schultz, obserwując to samo, doznał tego typu objawienia, które zmienia losy społeczeństw.