Od dziecka wiemy, że bycie szczęśliwym to stan najbardziej pożądany. Dziecko powinno być nieustannie wesołe, bo gdy jest, dajmy na to, zamyślone i siedzi w kącie, to zaraz wszyscy myślą, że jest nieszczęśliwe i coś z nim nie tak, więc trzeba je natychmiast rozruszać i rozbawić. Mam na myśli oczywiście te dobre rodziny, które przejmują się dziećmi. W późniejszym okresie życia też łatwo nie jest. Co chwila składamy sobie życzenia "szczęścia" i tego właśnie oczekujemy od życia.
Wbrew temu, co niektórzy mówią o Polakach, że są krajem narzekających marudów, to marudzenie ostatnio wcale nie jest tak dobrze widziane. Narzekasz? Rzeczywistość Ci się nie podoba? Spotykają Cię same porażki? To oznacza, że jesteś malkontentem i nieudacznikiem. I nie licz, gościu, na współczucie, bo najprawdopodobniej sam jesteś sobie winien. Bo jak głosi nowa filozofia rodem z poradników pozytywnego myślenia: przyciągamy to, o czym myślimy.
Nowe prawo
Pomysł, że życie ludzkie powinno być szczęśliwe, jest stosunkowo świeżej daty. W starożytności zajmowała się tym pojęciem elita filozofów, ale zwykli ludzie raczej nie mieli wielkich oczekiwań od losu i byli zadowoleni, jeżeli udało im się cało przejść przez niedługie życie i nie paść ofiarą dzikich zwierząt, wojny czy dżumy. Dopiero oświeceniowi myśliciele uznali szczęście obywatela za coś istotnego, a skutkiem tego było uwzględnienie ludzkiego prawa do godnego życia w różnych konstytucjach.
Np. Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych, uchwalona w XVIII w., zawierała zapis o prawie do "życia, wolności i dążenia do szczęścia". Co prawda Ojcowie Założyciele mieli na myśli raczej arystotelesowski model szczęścia, które jest efektem życia cnotliwego, rozumnego i zdyscyplinowanego, na hedonistyczną wizję szczęścia jednak powoli nadchodził czas.
Najpierw powoli i nieśmiało, z przerwami na różne wojny i kataklizmy dziejowe, aby rozwinąć się w pełni w dzisiejszych czasach. Nie dość, że sami uważamy, że musimy być szczęśliwi, bo inaczej życie nie ma sensu, to jeszcze kibicują nam w tym firmy, podsycając to oczekiwanie ("Zasługujesz za to!" – głoszą reklamy).
Naszym szczęściem interesują się nawet ekonomiści. A nawet, co może zabrzmieć groźnie – politycy. Indeks subiektywnej szczęśliwości powoli staje się istotnym wskaźnikiem ekonomicznym – prawie tak ważnym, jak mityczny PKB. Co prawda jest on dosyć trudno mierzalny i w zależności od przyjętych kryteriów wyniki mogą się diametralnie różnić. Na przykład istnieje coś takiego, jak Światowy Indeks Szczęścia (ang. Happy Planet Index, HPI) – wskaźnik ekonomiczny opracowany przez New Economics Foundation, do mierzenia poziomu dobrostanu w różnych krajach.
Zgodnie z przyjętymi tam kryteriami cztery najszczęśliwsze kraje świata to Kostaryka, Wietnam, Kolumbia i Belize, co nawet dla osoby niezbyt zorientowanej brzmi trochę podejrzanie.
Znacznie bardziej wiarygodnie brzmi raport ONZ, w którym przyjęto takie kryteria, jak PKB na głowę mieszkańca, oczekiwana długość życia w zdrowiu, wsparcie ze strony bliskich, wolność życiowych wyborów, poziom korupcji i zaufanie. Według tej miary najszczęśliwszymi ludźmi na świecie są mieszkańcy Danii, Norwegii, Szwajcarii, Holandii i Szwecji. W ostatnich latach powstała nawet nauka zwana "ekonomią szczęścia ("happynomic"), zajmująca się czynnikami, które wpływają na zadowolenie społeczne.