Pamiętam doskonale moją pierwszą i jedyną wizytę w Tokio, którą streścić można w zasadzie jednym, za to rozbudowanym zdaniem: świat jakby znajomy, a jednak zupełnie egzotyczny; podrasowany do granic możliwości, czasami nawet karykaturalny, ale pociągający jak cholera; pełen sprzeczności i rozpraszaczy uwagi; zaskakujący i jednocześnie tętniący życiem, wyraźnie sugerujący pewną głębię, której poznanie wymaga zapewne ogromnej cierpliwości i umiejętności otwarcia się na nowe, niby bardzo podobne, a jednak zupełnie inne niż znamy.
I dokładnie tak samo mógłbym mówić o "Yakuzie 6: The Song of Life", grze tak odmiennej od tego, w co tzw. zachodniemu graczowi przychodzi, użyjmy w końcu tego słowa, pykać na co dzień. W fabule "Yakuzy" można w miarę połapać się bez znajomości poprzednich odsłon, choć to zadanie trudne. Smok Dojimy wychodzi z więzienia i pierwsze, co zamierza zrobić, to spotkać się ze swoją przybraną córką. Ta jednak jest w śpiączce – przed wypadkiem urodziła jeszcze syna, więc całość, rzecz jasna, komplikuje się, rozciąga, podaje jeden za drugim zwroty akcji itd.
Właśnie, w fabule można się połapać, ale znów jest to coś, co wydaje się znajome, a jednak jest trochę obce. Bo niby telenowela, a jednak całość wypada niesamowicie dojrzale i mądrze. Cut-scenki momentami potrafią dać do myślenia i trzeba od razu wyraźnie zaznaczyć, że takie zdanie w kontekście gier wideo nie pada zbyt często. Wielkie wow.
Przy tym wszystkim "Yakuza 6" to po prostu bijatyka w otwartym świecie wypełnionym aktywnościami pobocznymi podkręconymi do absurdu. Karaoke? Proszę bardzo. Gry Segi na automacie? To możliwe. Wizyta w siłowni? Redakcja MH lubi to. Same potyczki (brak broni palnej) dają sporo frajdy. Układanie kombosów jest przyjemne, tak jak wykorzystanie elementów otoczenia, by poradzić sobie z wrogami.
Oczywiście kolejne starcia okazują się coraz bardziej wymagające, co oznacza, że gracz tym chętniej zbiera punkty doświadczenia niezbędne do rozwoju postaci. A te zapewniają aktywności poboczne właśnie. W którymś momencie można nawet zapomnieć się w tym pełnym atrakcji świecie. Na jednym barku do ucha szepcze chęć dalszego śledzenia tej dziwnej, wciągającej historii, na drugim wszelkie atraktany wyraźnie nawołują do pełnego zaangażowania w czystą, niepohamowaną zabawę. I przyznam, że o ile wkurza mnie zazwyczaj to pchanie gracza w misje poboczne i bzdurne aktywności, o tyle w "Yakuzie 6" ich urok jest na tyle silny, a całość jest naprawdę – powtórzę się – tak egzotyczna, że po prostu chce się to wszystko poznawać, chłonie się to z otwartymi szeroko oczyma i rozdziawioną szczęką.
Pomaga temu naprawdę niezła grafika z bardzo dobrze odwzorowanym klimatem Tokio. Aż przyjemnie się po tym świecie chodzi – uwaga, uwaga – bo pojazdami tego świata zwiedzić nie sposób. A nie mówiłem, że jest znajomo, a jednak zupełnie inaczej? No, właśnie. "Yakuza 6" nie jest grą wybitną, ale jest grą więcej niż bardzo dobrą. Poznać nawet nie wypada. Trzeba.