Wygrać z systemem
W pierwszą część "Watch Dogs" nie grałem. Odstraszyły mnie negatywne (zwłaszcza na początku) recenzje i trochę zbyt ciężki klimat. Bohater pierwszej odsłony, jego motywacje, nawet wygląd, nie sklejały mi się z tym całym hakowaniem.
Teraz, po przejściu drugiej odsłony, na pewno spróbuję. Bo, proszę państwa, "Watch Dogs 2" jest po prostu świetne. Akcję ze smętnego Chicago przeniesiono do słonecznego, tętniącego kontrkulturą San Francisco.
Graczowi we władanie oddano dużo bardziej sympatyczną postać – młodego hakera, hipstera z laptopem przewieszonym przez ramię, którego rzeczywistość co najmniej uwiera. No, może nie sam real, tylko to, co wszechobecne korporacje z nim robią.
Marcus, bo to o nim mowa, jest wściekły, że jakiś algorytm uznał go za człowieka, który w niedalekiej przyszłości złamie prawo. Włamuje się więc, łamiąc prawo – jasna sprawa, do komputera i kasuje swoją "przyszłą" kartotekę.
Tak trafia do hakierskiej grupy DeadSec, pełnej freaków mających cel i poglądy takie same jak Marcus. Razem postanawiają rzucić wyzwanie inwigilującym obywateli korporacjom, odkłamać ten cały świat, który myśli w pierwszym rzędzie o sobie, a nie o ludziach, którzy go wypełniają.
Hakerzy potrzebują do tego solidnej mocy obliczeniowej, uznają więc, że każda ich akcja musi być spektakularna na tyle, że zagwarantuje im więcej "followersów", których elektroniczne urządzenia uda się wykorzystać jako broń w walce z systemem.