Seria „Uncharted” fabułą stoi, więc jej zarys ograniczę do minimum. Jako Chloe Frazer (którą kojarzysz z drugiej odsłony cyklu) wyruszasz do Indii, żeby odnaleźć cholernie starą, cholernie piękną i cholernie wartościową błyskotkę – Kieł Ganeszy.
Czym dokładnie jest ten artefakt, zdradzać nie będę, bo poznawanie historii „Zaginionego Dziedzictwa” należy do przyjemności, której nie chcę Ci odebrać (tak jak nie chciałbym, aby odebrano ją mi). Twoją sojuszniczką jest Nadine Ross. Ta sama, która robiła naprawdę wiele, żeby wpędzić w „Czwórce” Nathana Drake’a do grobu.
Sympatii masz więc do niej niewiele, nie do końca też jej (i jako Chloe, i jako gracz) ufasz. Jesteś jednak na nią skazany, bo przecież ty jesteś tylko złodziejką, poszukiwaczką przygód, a Nadine – jako była szefowa paramilitarnej grupy Shoreline – maszynką do rozwiązywania problemów w stylu Rambo.
To zdolności nie do pogardzenia, bo – jak zawsze – na artefakt, którego pragniesz, kły (sorry za tę grę słów) ostrzy sobie również ktoś inny. Ten ktoś to Asav, okularnik o poczciwym głosie, który okazuje się prawdziwie złym typem. Tak, jesteś na Nadine skazany. Przynajmniej teoretycznie.
Łyżka dziegciu…
I tutaj trzeba wspomnieć o najsłabszym elemencie nowej odsłony „Uncharted”. Zmiana bohaterów okazała się tylko pozorna. Dlaczego? Już tłumaczę. Gdy w wyścigówce przesiadasz się z Ferrari do Focusa, czujesz różnicę, prawda?
Gdy w „Fifie” rozgrywasz mecz nie Realem Madryt, a Pogonią Szczecin, piłka w siatce rywali nie ląduje tak często, prawda? Gdy w strzelance zamieniasz bazookę na nożyk, kolejne poziomy ukończyć jest trochę trudniej, prawda? No właśnie.
A w „Uncharted” gdy zamiast Nathanem Drake’iem, który potrafi strzelać jak komandos, wspinać się jak himalaista, skakać po skalnych półkach jak koza, ślizgać się po zboczach jak bobslej i jak cyrkowiec śmigać po linie – gdy zamiast tak wszechstronnie utalentowanym gościem grasz zupełnie inną postacią, możesz robić dokładnie to samo z taką samą skutecznością.
Jasne, „Uncharted” to seria o wykonywaniu tych wszystkich akrobacji właśnie, tylko wciąż mam z brakiem delikatnej choćby korekty mechaniki gry problem. Nadine znalazła się w scenariuszu właśnie po to, aby wziąć na siebie ciężar walki, w praktyce okazała się jednak tylko uroczą statystką, która od czasu do czasu zdejmie jakiegoś szubrawca.
Ogromnie żałuję, że twórcy nie skorzystali z okazji, żeby wykorzystać ją pod tym względem bardziej, co pozwoliłoby „wyciszyć” Chloe. Pozwolić jej być spokojniejszą, bardziej naturalną, mniej „nathanowską”.
Pokaz, jak mogłoby takie „Uncharted” wyglądać, będziesz miał już w pierwszym rozdziale. To niezwykle klimatyczne wprowadzenie do całej historii. Powolne, tajemnicze, ciekawe i niepokojące. Po chwili oczywiście zamieniające się w pokaz fajerwerków, który trwać będzie już do końca. Trafisz bowiem do niemal otwartego świata, w którym to Ty decydować będziesz, które zadanie wykonasz jako pierwsze, w jaki sposób do niego podejdziesz itd.
To otwarcie się „Uncharted” oceniam dwojako – z jednej strony zdaje ono egzamin, dając serii trochę świeżości, z drugiej jednak nie robi warstwie narracyjnej najlepiej. Zaznaczę jednak od razu, że fanem sandboksów nie jestem w ogóle – zdecydowanie wolę gry, które historię opowiadają od A do Z bez żadnych przystanków i pozornej wolności. Tobie takie rozwiązanie może równie dobrze spodobać się bardzo, bo co tu dużo gadać – zrealizowane jest świetnie.
Komentarze