Shadow of the Colossus [Recenzja]

Powrót do lektur sprzed lat co prawda nie zawsze okazuje się udanym pomysłem, w tym wypadku nie macie się jednak czego obawiać. Remake – nie mylić z remasterem – „Shadow of the Colossus” to kawał świetnej roboty.

Shadow of the Colossus Sony Interactive Entertainment
Sony Interactive Entertainment

To gra, która miała premierę już dwa razy: najpierw na PS2 w 2005 roku, a później na PS3 w wersji HD sześć lat później. Mamy rok 2018, na świecie króluje PlayStation 4 (do końca ubiegłego roku sprzedano już ponad 73 miliony sztuk konsoli Sony), nic więc dziwnego, że tak ważna dla japońskiego giganta gra doczekała się odświeżonej wersji. Zwłaszcza że pomimo dwukrotnego święta otwarcia wciąż całkiem łatwo znaleźć graczy, którzy nie stanęli nigdy oko w oko z kolosem.

Dwa warianty i ten pierwszy

I teraz podzielę ten tekst na dwie części. Pierwszą dedykuję tym, którzy jednak w „Shadow of the Colossus” grali (druga spokojnie może przeskoczyć dwa akapity do przodu), może tę grę przeszli, a może zostało im kilka kolosów do pokonania. Otóż, panie i panowie, musicie do tego tytułu wrócić. Z kilku powodów. Po pierwsze, żeby jednak przyznać, że świat gier inny jest niż świat kina.

I o ile robić od nowa np. „Predatora”, który w ogóle się nie zestarzał, nie warto (próbowano z „Robocopem” i patrzcie, co się stało), a nawet uznać to można za ciężkie wykroczenie łamane przez grzech, o tyle gry po prostu – jednak – starzeją się, tracą czasami nawet swój pierwotny urok, a nas trzyma przy nich raczej nostalgia niż pewność, że oto mamy do czynienia z tytułem, który opiera się działaniu czasu.

Popatrzcie na „Shadow of the Colossus” w wersji na PS2, a później w wersji na PS4, jeśli niekoniecznie od razu chcecie przyznać mi rację. Albo – lepiej – zagrajcie w obie wersje chwila po chwili, o ile macie w ogóle taką możliwość. Nie będę rzucał ostatecznymi sądami typu „Przepaść!”, nie, po prostu zaznaczę, że od kiedy wrzuciłem płytę do napędu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta gra właśnie tak wyglądać miała od samego początku i tylko ograniczenia technologiczne kazały nam czekać na pełne zrealizowanie wizji Fumito Uedy z Team Ico.

Nie będę natomiast Wam, graczom, którzy w „Shadow of the Colossus” już grali tłumaczył, czym ta gra jest, o co w niej chodzi i jakie to piękne (to jedynie słuszne w tym wypadku słowo) doświadczenie. Zostawię was z hasłem „nostalgia” na ustach, które po chwili, gdy zdecydujecie się już wrócić do tego świata, w którym młody człowiek walczy z kolosami, otworzą się z zachwytu. Sami to wszystko wiecie, nie zatrzymuję Was, do zobaczenia przy następnej okazji.

Shadow of the Colossus Sony Interactive Entertainment
Sony Interactive Entertainment

Ten drugi wariant

A teraz zwracam się do tych, którzy przespali ostatnich 13 lat albo po prostu z różnych przyczyn (tak, mam na myśli choćby wiek albo nadmierne przywiązanie za młodu do PC-tów) nie załapali się na fenomen „Shadow of the Colossus” wcześniej. Przed wami naprawdę piękna przygoda. Niezwykle klimatyczna, iście baśniowa.

Historia zaczyna się od wkroczenia młodzieńca z łukiem i mieczem do tajemniczej krainy. W świątyni zeskoczysz z rumaka, złożysz na ołtarzu swoją umarłą ukochaną, aby po chwili usłyszeć, że wciąż jest możliwość, aby przywrócić ją do życia. Musisz tylko – o czym informuje Cię dobywający się zewsząd głos, pokonać szesnaście pobliskich kolosów. Ruszasz więc przed siebie, a Twój miecz wzniesiony ku światłu wskazuje drogę do kolejnych przeciwników.

To tyle, jeśli chodzi o fabułę. Ta jest naprawdę bardzo prosta. Po pokonaniu każdego kolosa trafisz w miejsce startu, z którego wyruszysz na poszukiwanie kolejnego. Po drodze nie czekają żadne znajdźki, znaki zapytania na mapie, miliony monet, których zebranie umożliwi zakup pancerza, dzięki któremu łatwiej będzie rozprawić się z kolejnym przeciwnikiem. Nic z tego. Co nie zmienia faktu, że eksploracja tego świata i tak jest cholernie interesująca. Dlaczego? Bo to po prostu bardzo piękny świat. Dodatkowe atraktanty są w tym wypadku zwyczajnie zbędne.

Potyczki z kolosami stanowią wyzwanie. Trzeba poznać schemat ich ruchów, odkryć słabe punkty, w których następnie należy zatopić miecz. Wspinaczka po takich gigantach nie jest wcale łatwa, zwłaszcza że młodzieniec stosunkowo szybko traci siły. Ich regeneracja trwa raptem kilka sekund, ale to właśnie ten czas, w którym najczęściej rozpoczyna się krótki i bolesny lot ku glebie. Słowem: kilka razy trzeba spróbować, zanim się uda.

Shadow of the Colossus Sony Interactive Entertainment
Sony Interactive Entertainment

Kolosy są cudowne, robią – nomen omen – kolosalne wrażenie. Może to dlatego nie czułem się dobrze, zwyciężając z każdym z nich. Muzyka w tle takiej potyczki wcale nie pomagała. Za każdym razem, gdy wielki przeciwnik padał, ogarniał mnie coraz większy smutek. W którymś momencie zdałem sobie nawet sprawę z tego, że pokonanie więcej niż jednego kolosa dziennie stanowi dla mnie spory wysiłek.

Bo „Shadow of the Colossus” jest w gruncie rzeczy bardzo smutną opowieścią. Wypełnioną klimatem po brzegi historią, która mimo wszystko nie przynosi na koniec satysfakcji. Pozostawia natomiast z myślą, że oto właśnie znów miało się do czynienia z czymś niesamowitym. To kolejny raz, kiedy medium wykracza poza swoje ramy.

Postscriptum

Sam remake przeprowadzony został bezbłędnie. Duch oryginału czuć tu na każdym kroku, a przy tym oprawa graficzna jest zwyczajnie przepiękna. Grę testowałem na PS4 Pro, korzystając na zmianę z dwóch możliwych trybów: w kinowym z rozdzielczością 4K z HDR (High Dynami Range) i prędkością 30 klatek na sekundę oraz w trybie wydajnościowym w 60 klatkach na sekundę. Oczywiście bank rozbija ten pierwszy tryb.

Nasza ocena: 10/10
Platformy: PlayStation 4
Twórcy gry: Bluepoint Games oraz Japan Studio
Wydawca PL: Sony Interactive Entertainment
Egzemplarz recenzencki „Shadow of the Colossus” otrzymaliśmy bezpłatnie od Sony Interactive Entertainment Europe.

REKLAMA