Koniec XIX wieku to kres epoki rewolwerowców, a najlepiej wiedzą o tym sami zainteresowani. Jako Arthur Morgan, prawa ręka Dutcha van der Linde, romantycznego bandziora, zdajesz sobie z tego sprawę od samego początku. Oto Zachód z dnia na dzień przestaje być taki dziki, cywilizacja rozpycha się łokciami. Coś się kończy, jesteś tego pewien, tak jak tego, że w tej nastającej nowej rzeczywistości nie będzie dla Ciebie i takich jak Ty miejsca.
Ostatni skok Twojej ekipie nie poszedł. Wycofaliście się bez kasy, za to z nagrodą za głowę, wysoko w góry, aby przeczekać. A następnie, gdy śniegi stopnieją, spróbować ogarnąć sytuację; odkuć się i... no właśnie. Twój boss zdaje się nie rozumieć dynamiki sytuacji, dla niego nic się nie zmieniło. Rozbijacie więc kolejne obozy w bliskiej odległości od nielicznych już zapadłych dziur, próbując je sobie podporządkować. Widmo cywilizacji, a co za tym idzie kratek albo stryczka, wyraźnie nad wami wisi, jednak mocno sprawę zdajesz sobie z tego tylko Ty, Arthur.
Narracji w tej grze jest podporządkowane wszystko. Jest ona niespieszna, jakby główny bohater celowo chciał zachować cząstkę Zachodu dla siebie. Fabuła nie goni, ten świat po prostu żyje i z wielką chęcią oddaje się eksploracji przez gracza, kusi pięknymi widokami i genialnymi detalami. Napotkana po drodze wycinka po prostu się odbywa i nic nie stoi na przeszkodzie, aby, ot tak, ją obserwować.
Tak jak codzienne życie mieszkańców miasteczek i rancz oraz napotkanych niby przypadkiem fenomenalnie napisanych postaci, które teoretycznie dla głównego wątku fabularnego nie mają żadnego znaczenia. Teoretycznie, bo – i to jest moim zdaniem największa zaleta „RDR II” – w tej grze trudno mówić o podziale na misje główne, poboczne i dodatkowe aktywności. Tutaj po prostu cały czas coś się dzieje, a gracz w ten świat wsiąka jak cholera – płynnie przechodząc od misji głównej do polowania, łowienia ryb, napadania na pociągi czy grania w pięć palców.
Gracz, jeśli ten totalnie realistyczny klimat kupi (a trudno się oprzeć), po chwilli staje się rewolwerowcem na upadającym Dzikim Zachodzie, a nie pionkiem, który z punktu A ma dotrzeć do punktu B, aby tam odbębnić kilka zadań i wrócić. „Red Dead Redemption II” to wielka gra, prawdziwy przełom, najwyżej zawieszona poprzeczka.