Miła niespodzianka
Mniej więcej po godzinie grania w "Prey" olśniło mnie. Doszedłem do wniosku, że zimna wojna była jednak potrzebna. Że żelazna kurtyna okazała się świetnym wynalazkiem, a rywalizacja i wzajemna niechęć dwóch największych światowych potęg to najlepsze, co mogło spotkać ludzkość.
Ta konstatacja, która każdego innego dnia przybiera w mojej głowie zupełnie odwrotny kształt, trafiła mnie, gdy piętnasty chyba już raz nazbyt wolno nawywijałem francuskim kluczem. Co poskutkowało kolejnym zgonem zaserwowanym przez tzw. Mima.
To pajęczaste coś (nie jestem do końca pewien kształtów, za szybkie to jest) atakuje z zaskoczenia, aby z radością przykleić się do twarzy i pozbawić życia. Skutecznie tym bardziej, że potrafi upodobnić się do otoczenia i czekać cierpliwie, aż zdecydujesz się zbliżyć.
Podnosisz więc kubek, który tak naprawdę kubkiem nie jest, ale orientujesz się w tej całej zawiłości materii odrobinę za późno. Mim jest szybki, jak zdążyłem już zauważyć, rach-ciach i znów można chwilę pozachwycać się czcionkami na ekranie ładowania. To ostatnie mówię akurat całkiem poważnie – czcionki w "Prey" (zawodowe zboczenie) są cudowne jak zresztą cała wizualizacja stacji kosmicznej Talos I, ale o tym później.