Od kiedy zobaczyłem ekran startowy prequala genialnego moim zdaniem „Life is Strange”, wiedziałem, że będę szerzył o tej grze tylko dobre słowa. Chyba nigdy wcześniej stopklatka z wyraźnym poleceniem „Press any button” nie przykuła mojej uwagi na tak długo. Myślę, że z dobry kwadrans, może nawet dwa, po prostu wpatrywałem się w tych kilkanaście liter. Świetny, zapętlony utwór zespołu Daughter nie pozostawił mi wyboru. Po jakimś czasie złamałem się i zacząłem po prostu grać.
Historia Chloe, jak już wspomniałem, ma miejsce kilka lat przed wydarzeniami z oryginalnego „Life is Strange” i opowiada o często wspominanej w nim przyjaźni bohaterki z Rachel Amber (tak, tej, która zaginęła). Całość podzielono na trzy odcinki, które trzymają tempo. Tempo, zaznaczmy, wyjątkowo niespieszne. Ta opowieść donikąd nie pędzi. Skupia się na postaciach i relacjach między nimi, na budowaniu klimatu, w czym zresztą znakomity soundtrack bardzo pomaga.
Wielokrotnie po prostu wraz z bohaterami zawiesiłem się na piosence, nie ponaglając jej w żaden sposób padem. Po prostu siedziałem, słuchałem, kontemplowałem. Oczywiście poruszałem się też postacią i klikałem wtedy, kiedy było to wskazane – czyli stosunkowo rzadko, biorąc pod uwagę fakt, że „Before the Storm” to przygodówka, w której czystej akcji szukać raczej trudno, a i dokonywane po drodze wybory mają znaczenie bardziej kosmetyczne (nie wliczając potężnego finału).
Mało która gra potrafi jednak chwycić gracza tak mocno, przy okazji opowiadając kilka naprawdę ważnych rzeczy. I niech nie zmyli Cię fakt, że to opowieść o nastolatkach ze Stanów, bo to tylko część prawdy.
Nasza ocena: 9/10
Komentarze