To sportowy gadżet naprawdę pozbawiony okablowania. Zrezygnowano nawet z przewodu łączącego obie słuchawki, który charakteryzuje większość dostępnych na rynku sprzętów. Do listy rzeczy oczywistych, do których już się przyzwyczailiśmy i na której znajdują się świetne brzmienie oraz długi czas pracy na jednym ładowaniu, należy więc dopisać pełną swobodę. To naprawdę robi różnicę.
Kolejny krok
Można powiedzieć, że ze słuchawkami Jabry jestem za pan brat. W ostatnich latach testowałem kilka modeli z różnych półek cenowych. Za każdym razem było dobrze, za każdym razem czułem jednak pewien niedosyt. Zanim pojawiła się okazja treningów z modelem Jabra Elite Sport, sporo czasu spędziłem ze słuchawkami Sport Pace oraz Sport Coach SE, które - jeśli się nie mylę - w momencie premiery również reklamowane były jako słuchawki bezprzewodowe. Teraz to określenie na stronach produktów nigdzie się nie pojawia (i bardzo dobrze), choć w sklepach wciąż wymienione modele podpięte są pod tę kategorię. OK, łączą się ze smartfonem bezprzewodowo, to jasne, ale kabelek jednak jest. Porządki? Dwie podkategorie?
W modelu Sport Pace najbardziej przeszkadzały mi pałąki na uszy (no i może czas pracy na pojedynczym ładowaniu). Sport Coach Edition pod względem konstrukcji był zbliżony do Elite Sport. Oczywista różnica to kabelek łączący słuchawki. Pamiętam, że w trakcie bardziej intensywnych treningów bardzo mi ten przewód przeszkadzał. Inaczej: nie sam przewód, a fakt, że umieszczono na nim panel sterowania. Znajdował się on bliżej prawej słuchawki, co powodowało, że kabel na spoconym karku potrafił się naciągnąć, zmuszając prawą słuchawkę do wysunięcia się z ucha. Wszystko było w porządku podczas spokojnego biegu, jednak kilka dynamicznych ruchów głową, np. podczas sesji z kettlem, stanowiło już problem. To irytowało i odciągało uwagę od treningu. Parafrazując klasyka: nie trenowałem, bo trzymałem słuchawkę.
W Jabra Elite Sport tego kabla na szczęście nie ma. Sorry, że tak o tym truję, ale to naprawdę ogromna różnica, prawdziwy przeskok, mały krok, a wielki rezultat. Game changer, który trening z muzyką w uszach wrzuca na wyższy poziom. Sto procent wygody.
Spędziłem z nimi całe lato, starając się zaliczać w nich każdą sesję treningową. Bieganie (długie wybieganie i sprinty)? Odhaczono na liście. Tak jak crossfitowe wod-y, treningi typowo siłowe, bokserska walka z cieniem oraz sesje na worku i gruszce. Korzystałem z nich także podczas dojazdów do pracy (rowerem i tramwajem), a nawet przy biurku, gdy potrzebowałem obu dłoni na klawiaturze, a telefon nie przestawał dzwonić. Najkrócej rzecz ujmując, słuchawki więcej niż dały radę.
Unboxing
Zgrabne pudełko ukrywa dwie słuchawki, trzy pary skrzydełek EarWings służących dopasowaniu sprzętu do wielkości ucha oraz po trzy pary wkładek (model Sport Elite to oczywiście słuchawki douszne) - żelowych albo piankowych (papierków typu instrukcja obsługi i karta gwarancyjna wyliczał nie będę). A także gwiazdę programu, czyli niewielkich rozmiarów etui, które okazuje się czymś więcej niż tylko patentem na to, aby dwóch niewielkich przecież rozmiarów słuchawek nie szukać godzinami w treningowej torbie.
Etui służy jako stacja ładująca - po prostu umieszczasz w nim słuchawki i podłączasz do źródła zasilania kablem USB. Naładowane do pełna słuchawki będą działać nawet 4,5 godziny, ale etui zapewnia im dwa dodatkowe ładowania bez konieczności podłączenia kablem do prądu. Co daje nawet 13,5 godziny muzyki i rozmów w trakcie treningów. Jeśli trenujesz trzy razy w tygodniu po godzinie, a w weekendy jeszcze na godzinkę wskakujesz na rower, o ładowaniu słuchawek będziesz musiał pamiętać nie częściej niż raz na trzy tygodnie. To naprawdę dobry wynik.
Same słuchawki są rozmiarów paliczka dalszego kciuka. Testowany przeze mnie egzemplarz sprzętu był koloru szarego, który łamały limonkowe skrzydełka oraz douszne wkładki. Całość wygląda i jest solidna, całkiem elegancka, w zasadzie, gdy mowa o designie, nie ma się do czego przyczepić. Na obu słuchawkach znajdują się też przyciski funkcyjne odpowiedzialne za pauzę czy odebranie połączenia, połączenie z dedykowaną aplikacją (o której później), regulację głośności czy przełączanie się pomiędzy utworami. Dwukrotne naciśnięcie przycisku pauzy włącza funkcję Hear Through, dzięki której użytkownik nie jest oderwany od rzeczywistości - wciąż słychać muzykę, ale wyraźne są również dźwięki otoczenia. To przydaje się (a w zasadzie jest niezbędne) podczas jazdy rowerem po parku czy mieście.

Dźwięk i wygoda
Po wyciągnięciu słuchawek z pudełka i bezproblemowym sparowaniu z telefonem warto jeszcze chwilę poświęcić na konfigurację skrzydełek i dousznych wkładek. Właściwe dopasowanie to gwarancja lepszego dźwięku i tę różnicę naprawdę słychać, dlatego polecam sprawdzić wszelkie możliwe kombinacje, a nie zaufać tej pierwszej, która „jest OK”.
Po tym zabiegu można już słuchać treningowej playlisty MH i wyciskać z treningu maksa zgodnie z maksymą, że tak jak dobry soundtrack jest w stanie uratować średni film, tak porządna muza w słuchawkach potrafi zamienić leniwe unoszenie hantli w ekstremalną jednostkę treningową rodem z filmu o Rockym.
Tym bardziej że Jabra Elite Sport brzmią naprawdę świetnie. Dźwięk jest czysty, wyrazisty i przestronny, basy są właściwe. Oczywiście przy zachowaniu proporcji - mamy w końcu do czynienia ze słuchawkami sportowymi, a nie audiofilskim zestawem. Niemniej w treningu i codziennym użytkowaniu sprawdzają się naprawdę dobrze. To bez wątpienia najlepsze „douszniki”, z jakimi miałem do czynienia.
Zwłaszcza - co podkreślam jeszcze raz - ta wolność od wszelkiego rodzaju kabelków jest oszałamiająca. Słuchawki bardzo dobrze leżą i trzymają się w uszach. Podczas nawet najszybszych podrygów na skakance nie wypadły mi, a nawet nie poluzowały się w uchu ani razu. Robiłem naprawdę wiele, by poddać je próbie (włączając w to testowe ekstraszybkie kręcenie głową przez minutę - nie rób tego w domu) i nigdy mnie nie zawiodły. Gdyby nie muzyka w uszach, można by nawet zapomnieć, że się je nosi.
Muszę jednak przyznać, że nawigacja przełącznikami na słuchawkach może sprawiać pewne problemy. Niby jest intuicyjnie, a jednak wciąż można się pogubić. To jednak detal przy fakcie, że przyciski reagują dopiero przy użyciu konkretnej siły. W moim wypadku oznaczało to jeśli nie ból, to dyskomfort na pewno - douszna wkładka wbijała się głębiej w ucho, a sama słuchawka mocno napierała na małżowinę. Łatwiej i przyjemniej okazało się wyciągać smartfon z kieszeni.
Bardzo zadowalająco wypada z kolei funkcja automatycznego włączenia i parowania słuchawek z telefonem po otwarciu pudełka ładującego. Działa to błyskawicznie, tak że kiedy sięga się dłonią po słuchawkę, a następnie umieszcza ją w uchu, ta jest już gotowa do pracy. Tak samo sprawa wygląda z wyłączaniem zestawu. Teoretycznie na obu słuchawkach znajduje się przycisk odpowiedzialny za włączenie i wyłączenie każdej, w praktyce jednak nigdy się z niego nie korzysta.
Sama stacja ładująca ma trzy diody informujące o stopniu naładowania. Główna znajduje się prze wejściu kabla microUSB. Kolory zielony i czerwony od razu sugerują, co się ze sprzętem dzieje. Mniejsze diody, na jej froncie, informują o stopniu naładowania samych słuchawek. Które z kolei również posiadają odpowiednie diody. Jak widać, okazuje się, że info dotyczących poziomu baterii nigdy dosyć.
Więcej niż dźwięk
Jabra Elite Sport to coś więcej niż tylko słuchawki. Początkowo na ten „bajer” kręciłem nosem, uznając, że tylko niepotrzebnie podnosi on ich cenę (ten sprzęt przy cenie trochę ponad 1000 złotych do tanich nie należy), po dłuższej zabawie muszę jednak przyznać, że w pewnym stopniu ma on sens.
Pamiętasz, jak mówiłem, że warto dobrze dopasować dla lepszego dźwięku skrzydełka i wkładki douszne? Otóż nie tylko o dźwięk tu chodzi. Słuchawki Jabra odczytują bowiem tętno z ucha i robią to naprawdę uczciwie. Nie są może tak dokładne jak najlepsze pasy na klatkę piersiową, ale na tym amatorskim i trochę wyższym poziomie radzą sobie w stopniu wystarczającym. Słuchawki Jabra współpracują na tym poziomie z większością popularnych aplikacji, choćby z Endomondo, MyFitnessPal czy Runtastic.
Jest jeszcze dedykowana aplikacja Jabra Sport, która w połączeniu z odczytem tętna daje sporo możliwości, z testem VO2max włącznie. Aplikacja może tylko śledzić trening albo nawet przez niego poprowadzić, proponując konkretne zestawy ćwiczeń. To fajny dodatek dla tego mniej pro zawodnika. Ten bardziej zaawansowany korzysta przecież z planów treningowych MH, tętno monitoruje ze sportowego zegarka, a pułap tlenowy mierzy w laboratorium.
Co oznacza, że fajnie byłoby mieć wybór - zapłacić mniej i cieszyć się świetnymi bezprzewodowymi słuchawkami albo zapłacić więcej i dostać w zamian dodatkowe funkcje. Bądźmy jednak realistami - to na pewno nie nastąpi.
Przy tym wszystkim warto jeszcze dodać, że Jabra Elite Sport są wodoodporne (IP-67), posiadają cztery cyfrowe mikrofony z zaawansowaną redukcją szumu (jakość rozmów na piątkę w pięciostopniowej skali), a każda słuchawka waży po 6,5 g (stacja ładująca - 67 g).
Werdykt MH
Czy warto wydać odrobinę ponad 1000 złotych na sportowe słuchawki? Odpowiedź nie jest oczywista. To naprawdę sporo pieniędzy. Po jednej stronie jest świetna jakość dźwięku, wolność od kabli i pełen komfort nawet podczas naprawdę dynamicznych ćwiczeń. Praca na baterii i etui-stacja ładująca na plus. Za to wszystko słuchawkom Jabra Elite Sport należy się mocna i wysoka fitnessowa piątka.
Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że ten zestaw mógłby być trochę tańszy, gdyby odpuszczono sobie funkcje smart, aplikację z treningami i wbudowany pulsometr (no chyba że to wcale nie podnosi ceny zestawu - wówczas cofam taśmę z nagraniem).
Bo ci bardziej zaawansowani użytkownicy już to wszystko mają. Trenują z pulsometrami od lat, wiedzą, gdzie znaleźć solidne programy treningowe i nie potrzebują liczenia przez aplikację kolejnych powtórzeń (Jabra Elite Sport też to potrafią). Gdyby można było zrezygnować z tego bajeru i na rzecz odrobinę niższej ceny, bylibyśmy wszyscy w domu. Chciałem powiedzieć: w siłowni, rzecz jasna.