Przed wejściem na pokład
I możemy tu mówić o pewnej niespodziance, bo do tej pory produkcje francuskiej firmy nie zachęcały do grania po nocach z wypiekami na twarzy. Eufemistycznie rzecz ujmując. Tym razem jednak na ekranie dzieje się na tyle dużo, ciekawie i tak po ludzku ładnie, że Morfeusz wcale nie będzie obrażony, jeśli kilka razy poczeka na Was dłużej.
Ale po kolei. Greedfall to to gra RPG, w której wcielamy się w postać młodego arystokraty, mającego przed sobą misję zbadania wyspy Teer Fradee - egzotycznego i tajemniczego lądu, pełnego magii, baśniowych (lub koszmarnych) stworzeń i tubylców, którzy wcale nie są zachwyceni wizytą nieco bardziej cywilizowanych narodów. Na świat patrzymy z perspektywy trzeciej osoby i zazwyczaj poznajemy go w towarzystwie dwóch z pięciu kompanów, których możemy dobrać tak, by uzupełniali się umiejętnościami z naszym bohaterem. Nie ograniczają się oni jedynie do biernego asystowania nam podczas kolejnych awanturniczych wypraw, lecz są integralną częścią świata: zlecają misje, mają swoje historie, humorki i charaktery.
Jeśli tło wydarzeń kojarzy się Wam z europejskimi wyprawami do obu Ameryk, dobrze Wam się kojarzy. Wirtualni odkrywcy, w przeciwieństwie do swoich odpowiedników ze Starego Kontynentu, nie pałają jednak tylko i wyłącznie żądzą zysku i dominacji nad wszystkim, co się rusza. Nie są oczywiście święci, ale jedną z głównych motywacji wypraw na Teer Fradee jest odnalezienie lekarstwa na nieuleczalną jak dotąd zarazę, która dziesiątkuje narody starego świata nie patrząc na polityczne podziały. A tych jest bez liku.
I tak doszliśmy do pierwszej mocnej strony Greedfall, w której będziemy mogli zanurzyć się w świat intryg, lawirować pomiędzy stronnictwami i frakcjami, podejmować polityczne decyzje i rozwiązywać spory. Każda z frakcji jest dobrze przedstawiona i w zależności od upodobań czy poglądów, możemy wykreować rozwój wydarzeń tak tak, by sprzyjać naszym faworytom.
Bo, a jakże, kolonizatorzy (nie bójmy się tego słowa) przenieśli swoje odwieczne waśnie na nową planszę. Tylko od nas zależy, jak pokierujemy pionkami i ważniejszymi figurami. A propos pionków - jak w każdej klasycznej rozgrywce RPG, nasze początkowe umiejętności lokują nas właśnie wśród pionków. Na szczęście jeszcze przed wypłynięciem do Nowego Świata otrzymujemy możliwość zdobycia pierwszych szlifów i z pałacowego mięczaka powoli awansujemy na dobrze rokującego poszukiwacza przygód.
Jeśli tło wydarzeń kojarzy się Wam z europejskimi wyprawami do obu Ameryk, dobrze Wam się kojarzy. Wirtualni odkrywcy, w przeciwieństwie do swoich odpowiedników ze Starego Kontynentu, nie pałają jednak tylko i wyłącznie żądzą zysku i dominacji nad wszystkim, co się rusza. Nie są oczywiście święci, ale jedną z głównych motywacji wypraw na Teer Fradee jest odnalezienie lekarstwa na nieuleczalną jak dotąd zarazę, która dziesiątkuje narody starego świata nie patrząc na polityczne podziały. A tych jest bez liku.
A o wszystkim, co przeczytaliście powyżej, dowiadujemy się z kilkugodzinnego samouczka, który rozgrywa się jeszcze przed wypłynięciem na odległą wyspę. Jest nauka walki, są różnorodne zadania i zadanka, których celem jest nauczenie gracza podstaw. Sprytne rozwiązanie, dzięki któremu można zacząć dobrze operować postacią, zanim przyjdzie nam wpaść w wir głównej fabuły.
Komentarze