Potrafiłem docenić kunszt, momentami nawet świetnie się bawić. Jednak chciałem przede wszystkim historii, a nie znajdując jej, byłem po prostu rozczarowany. Załamywałem wówczas ręce, kategorycznie twierdząc, że oddałbym wszystkie graficzne wodotryski choćby za ułamek dobrego story. Tak było. A potem zagrałem w „Get Even”, produkcję rodzimego studio The Farm 51.
I pomyślałem, że może po prostu zawsze trafiałem na gry z niezłą albo dobrą narracją, w dodatku bardzo dobrze skrojone pod względem technicznym. Może niepotrzebnie psioczyłem po prostu na Płotkę, która cięła las bez względu na wszystko. Może zbyt stanowczy byłem, gdy marudziłem ostatnio na mimikę twarzy w „Andromedzie”. Może.
Bo „Get Even” najpierw mnie zachwyciło, później odrzuciło, a na koniec pozostawiło z otwartymi ustami i trochę kaszanką w głowie, z którą wciąż nie do końca wiem, co mogę zrobić.
Zaczyna się ostro. Nazywasz się Cole Black, a Twoim zadaniem jest odbić porwaną dziewczynę z miejsca, które – powiedzmy to od razu głośno – dzięki wykorzystanej przez studio z Gliwic fotogrametrii, czyli skanowaniu rzeczywistych lokacji, a następnie przeniesieniu ich w świat wirtualny wygląda po prostu obłędnie (detale, graffiti na ścianiach, syf na podłodze, wow!). Oczywiście coś idzie nie tak, i to „nie tak” można śmiało zastąpić słowem „bum”.
Po chwili budzisz się w opuszczonym niemal szpitalu psychiatrycznym, z jakimś dziwnym ustrojstwem na głowie, a z wszechobecnych ekranów mówi do Ciebie niejaki Red, który twierdzi, że jesteś chory (psychicznie, a jakże), a on zamierza Ci pomóc. Tylko czy aby na pewno pomocą można nazwać manipulowanie wspomnieniami?
Komentarze