Bo „For Honor” jest nastawiona na multi bardziej niż – trzymając się pubowej metafory – multitap bar. We władanie gracz może objąć postać z którejś z trzech wymienionych wcześniej frakcji i bić się albo na polu walki, albo jeden na jeden. Możliwe są też opcje pośrednie, czyli kilkoro graczy przeciw sobie.
Sam miód, zwłaszcza że oręż swoje waży i czuć to za każdym razem, gdy wyprowadza się albo przyjmuje cios. Zasada jest prosta: trzeba trzymać gardę w jednej z trzech pozycji, a następnie umiejętnie blokować albo zadawać uderzenie.
Niby prościzna, a jednak pole dla taktyki jest co najmniej spore. W pojedynkach z innymi graczami trzeba się nauczyć zachowań przeciwników, a nadmierna pewność siebie zawsze jest karana. To wciąga.
Ze wszystkich trybów (jest ich kilka) najciekawszy jest chyba ten, w którym wrogie wojska spotykają się na polu walki, aby sprawdzić, kto będzie górą. Oprócz wojowników sterowanych przez graczy taka plansza roi się wręcz od żołnierzy, a w takim tłumie czasami przypadkowy cios decyduje o wyniku starcia. Czuć w tym pewną autentyczność, nawet jeśli historia nie pamięta przypadków, w których naprzeciwko siebie stawali rycerze i samuraje.
Sam miód, zwłaszcza że oręż swoje waży i czuć to za każdym razem, gdy wyprowadza się albo przyjmuje cios. Zasada jest prosta: trzeba trzymać gardę w jednej z trzech pozycji, a następnie umiejętnie blokować albo zadawać uderzenie.
Komentarze