Ale jeżeli nie zamierzasz zanosić swojej muzyki na łono natury, co najwyżej do ogrodu, gdzie możesz podciągnąć przedłużacz, to jest to ciekawa propozycja.
Legenda Monterey
Nazwa Fender Monterey nawiązuje do Monterey Pop Festival, uważanego (choć błędnie) za pierwszy rockowy festiwal w historii, który odbył się w 1967 roku. Na tym kultowym wydarzeniu wystąpiło wielu wykonawców już świetnie znanych i tych, którzy właśnie w Monterey nadali rozpęd swojej karierze i zyskali status gwiazd. Na scenie wystąpili m.in. Jimi Hendrix,The Who, The Mamas& Papas czy Janis Joplin. Wielu z nich korzystało z gitar i wzmacniaczy Fendera. Hipisowskie lato miłości roku 1967, miało ogromny wpływ na późniejszą popkulturę, a kalifornijski festiwal, ukształtował scenę rockową w tamtym okresie.
W modelu Fender Monterey inspiracje tamtymi czasami wolności miłości i muzyki widać na poziomie designu i brzmienia. Nie jest to raczej sprzęt dla entuzjastów muzyki hiphopowej czy techno. Co prawda bass daje radę, a przy maksymalnej głośności Monterey potrafiłby rozkręcić niejedną domówkę, ale jego magia ujawnia się dopiero przy odpaleniu starego dobrego rock and rolla. Gitarowe riffy brzmią na nim bardzo naturalnie, można niemal usłyszeć palce obijające się o struny i poczuć przesiąknięty alkoholem oddech wokalisty. No to może trochę przesada, ale pod względem brzmienia w muzyce rockowej Fender Monterey sprawdza się wyśmienicie.
Przy innych rodzajach muzyki nie jest już tak idealnie - brakuje nieco sopranu i środka. Basowe dudnienie też nie ma tego cmoknięcia niezbędnego w drumandbass, a we współczesnej muzyce popowej nam brakowało dynamiki. Mówimy tutaj jednak o wrażeniach przy gałce głośności odkręconej na 7 i więcej. Gdy nie chcesz budzić sąsiadów i nie przekraczasz 5 na skali - Fender Monterey miło pomrukuje i ma bardzo przyjemne, ciepłe brzmienie.

Gałki w starym stylu
Spośród licznej konkurencji Fender Monterey wyróżnia się nie tylko designem, ale również funkcjonalnością. Na duży plus zaliczyć trzeba obecność trzech klasycznych (takich samych jak we wzmacniaczach gitarowych, pokręteł. Gdy już podłączysz do głośnika źródło dźwięku, nie musisz już gmaerać w sutawieniach odtwarzacza. Głośnością i brzmieniem możesz sterować bezpośrednio na głośniku. Do dyspozycji masz trzy pokrętła: volume, treble i bass. To bardzo wygodne rozwiązanie - analogowe potencjometry nie bez powodu wracają do łask. Gałki bass i treble pozwalją szybko dopasować brzmienie. Nie jest to tak precyzyjne dopasowanie jak posługiwanie się programowym korektorem dźwięku, ale tak naprawdę - w zupełności wystarczy.

Z tyłu głośnika jest dodatkowy przełącznik - SHAPE - który, zgodnie z opisem, zmienia charakterystykę przestrzenną dźwięku. Po włączeniu dźwięk robi się szerszy, basy się zmniejszają i wyraźniej słychać środek. Różnica jest jednak wyraźnie słyszalna jedynie wtedy, gdy jesteś dokładnie naprzeciw głośnika. Naszym zdaniem to w zasadzie jedyny "niepotrzebny bajer" w tym głośniku.
Wejścia
Dużą zaletą jest duży wybór wejść. Przede wszystkim możemy sparować go z telefonem dzięki bluetooth. Parowanie przebiega płynnie i bezproblemowo. Sprawdzaliśmy z Telefonami z Androidem, iOS, tabletami, makiem i pecetami - nigdy nie sprawiał kłopotów. Odbiornik Bluetooth jest tu w wersji 4.2 i obsługuje kodeki aptX i AAC, więc dźwięk jest naprawdę bardzo dobrej jakości. Ale Bluetooth nie ma wyłączności. Jeśli chcesz, możesz też podłączyć do Monterey źródło dźwięku za pośrednictwem gniazda minijack a nawet - i tu mamy ukłon w stronę posiadaczy np. gramofonów - przez tzw cinche (RCA). Wszystkie sprawdzają się równie dobrze i różnice w jakości były dla nas niesłyszalne.
Jakość wykonania
Tutaj czapki z głów. Jeżeli kiedykolwiek miałeś w ręku porządny piecyk gitarowy, wiesz, że ich produceni zdają sobie sprawę z tego, że muzycy je przenoszą, że czasami piecyki się przewracają, że czasami ktoś odstawi na nie piwo, a czasami się potknie. Fender Monterey podtrzymuje te tradycje. Jest ciężki, wszystko jest doskonale spasowane, pokrętła i przełączniki są solidnie umocowane i ogólnie Monterey sprawia wrażenie, że kiedy za 50 lat Twoje wnuki odkopią go na strychu i podłączą go do sieci, rozlegnie się charakterystyczne riff na powitanie. Być może materiał, którym głośnik jest obciągnięty, lekko się przetrze do tego czasu, ale mamy przekonanie graniczące z pewnością, że to będzie jedyny mankament.
Głośność
Tutaj też jest bardzo dobrze. Nominalnie głośnik ma 120W mocy, ale od jakiegoś czasu przestaliśmy już zwracać uwagę na parametry. W ludzkim języku możemy powiedzieć jedynie, że jest naprawdę głośny. Gdy odkręciliśmy gałkę głośności na ful, za chwilę przybiegli do nas koledzy z redakcji Motocykla.Lekko zdyszani, bo musieli przebiec około 60 metrów.
Jeśli chodzi o głośność i zdolność do długiego grania, to największa wada tego głośnika - zasilanie sieciowe, okazała się zaletą. W głośnikach na baterie zawsze mamy z tyłu głowy, że im głosniej słuchamy, tym szybciej schodzi bateria. W przypadku Monterey tego problemu nie ma. No chyba że wyłączą prąd.
Komentarze